niedziela, 29 marca 2015

Morskie opowieści

- Witaj na pokładzie 'Swifta'. Od teraz będziesz mi mówił Zbyszek. - tymi słowami zostałem powitany na katamaranie, na którym przyszło mi spędzić ponad dwa tygodnie życia. Zaraz po nich kapitan podsunął mi pod nos trzy książki. Dwie przygodowo - żeglarskie, które miały mnie wciągnąć w morski świat i jedną podręcznikową. 'Takie podstawy na początek' - księga liczyła dobrych kilkaset stron. Posłusznie zagłębiłem się w, jak się okazało, nadzwyczaj ciekawą lekturę.




sobota, 21 marca 2015

Jachtostop w Malezji - praktyka

Poniższe informacje jachtostopowe są czysto praktyczne. Wiem, że kilku osobom to czytajacym mogą się przydać. Poza tym sam przygotowując się do łapania jachtu korzystałem z tego typu porad, więc warto się odwdzięczyć :)

W Malezji są dwa główne miejsca do jachtostopowania. Oczywiście portów jest więcej, ale to na Langkawi i Penang cumuje najwięcej prywatnych jachtów, a raczej tylko na takie można liczyć. 

LANGKAWI

poniedziałek, 16 marca 2015

Do zwrotu! Czyli Kotlet wypływa na morze

Udało się! Sam do końca nie mogę w to uwierzyć, ale jachtostop jednak jest realny. Piszę to z pokładu katamaranu zacumowanego u wybrzeży wyspy Langkawi w Malezji. Jak się tu znalazłem?

W tym miejscu miał być inny post. Był on już napisany i gotowy do wrzucenia na bloga. Postanowiłem, że nie będę go zmieniał. Owszem, jest trochę nieaktualny, ale może choć w minimalnym stopniu odda zaskoczenie, jakie przeżyłem. Wydarzenia ostatnich dni, które były całkowicie szalone i nieprzewidywalne opiszę na końcu. Na razie opis całego przedsięwzięcia zwanego poszukiwaniem jachtu z małymi wtrąceniami 'uaktulniającymi'.

Wierni fejsbukowicze już wiedzą, iż Kotlet postanowił spróbować zmienić środek transportu i podbić morskie przestrzenie. Tak zwany jachtostop. Zdawałem sobie sprawę, że z moim doświadczeniem (bądźmy szczerzy - jeśli chodzi o morze to zerowym. Wiele wakacji na Mazurach jest jakąś podstawą, ale zdawałem sobie sprawę, że to inna bajka), będzie to trudne, żeby nie powiedzieć niewykonalne. Jednak kto nie próbuje, ten nie ma nic. Szczegóły trochę później, ale zdradzę tajemnicę, że Kotlet na razie został na stałym lądzie.

I to już informacja nieaktualna. Kotlet aktualnie wybiera się jachtem do Tajlandii. - dop. późniejszy

Na Langkawi (po raz pierwszy, nie ostatni) dotarłem bez żadnych przeszkód. Liczyłem, że półtoragodzinna przeprawa promem będzie przygodowa przynajmniej pod względem widoków, ale się zawiodłem. Zapakowano mnie do kolosa na blisko 600 osób i wskazano miejsce jak w samolocie. Klima i filmy na ekranie. Nie do końca na to liczyłem. Swoją drogą nie wiem czy najlepszym pomysłem jest puszczanie w czasie jazdy krwawego horroru o pewnym nawiedzonym domu w Malezji. Płaczące dzieci chyba wolałyby coś innego. Tak czy inaczej dotarłem do portu na Langkawi. Wyspa jest wyjątkowo nieprzyjazna budżetowym podróżnikom. Brak komunikacji publicznej i zabójcze ceny taksówkarzy odbiły się pozytywnie na mojej kondycji. Oczywiście tej fizycznej. Dotarłem więc o własnych siłach do oddalonego kilka kilometrów Kuah i znalazłem najtańszy hostel. Najtańszy nie znaczy tani. 30 zł za łóżko piętrowe w pokoju na poddaszu bez okna. Znaczy okno było. Na korytarz. W nim okien również nie było, ale prowadził na klatkę schodową, która z kolei prowadziła dwa piętra w dół gdzie na końcu korytarza było okno na zewnątrz. Światło miało marne szanse pokonania takiej odległości. Była za to klima, żeby się nie udusić.

Trup ścielił się gęsto

Langkawi

środa, 11 marca 2015

Kotlet po tajsku - podsumowanie

Jestem po drugiej wizycie w Tajlandii. Spędziłem tu łącznie chyba wystarczająco dużo czasu, żeby napisać kilka słów o niej i jej mieszkańcach.

Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że Tajlandia jest krajem KOMPLETNIE innym od wszystkich ją otaczających państw Azji południowo-wschodniej. Gdy pierwszy raz tu wjechałem byłem równocześnie przerażony i zachwycony wszechobecną industrializacją. W Tajlandii można znaleźć praktycznie wszystko to, do czego przywykliśmy w Europie. Tak, wiem że psuję w tej chwili większości z Was wizję egzotycznej Tajlandii, za co przepraszam. Moja wizja na temat tego kraju też runęła, a jak to mówią 'sam na dno nie pójdę'. Tak to niestety jest, że będąc w domu mamy kompletnie mylne wyobrażenie o pewnych miejscach (to dopiero temat rzeka!). Nie wszystko jednak w kwestii Tajlandii stracone, poczekajcie do końca. 

Fakt 1.
Tajlandia to Ameryka Azji. W nieskończonej ilości miejsc miałem wrażenie, jakbym przeniósł się za wielki ocean. Różnica przy przekraczaniu granic jest ogromna. Wkraczamy w inny świat. Rzadziej spotyka się tony śmieci w rowach, a częściej pięknie przystrzyżone trawniki. Tajowie mają też zwyczaj, który ogromnie podobał mi się w Stanach. Brak płotów. Granicę sąsiada wyznacza odmiennie wykoszona trawa. Do tego flaga tajska na domu i mamy typowy American Dream. Do tego ostatniego stwierdzenia jeszcze wrócę. 

niedziela, 8 marca 2015

Najlepszy plan? Brak planu!

Upały nie sprzyjają autostopowi. Wiem, że największym wrogiem jest deszcz, ale jednak żar lejący się z nieba też mocno komplikuje sytuację. Stanie w słońcu na poboczu to katorga, a co dopiero jak trzeba przejść kilka kilometrów przez miasto. Właśnie w takich warunkach przyszło mi jechać przez Tajlandię. Temperatura oscylowała w granicach 40 stopni w cieniu. Jeden z kierowców słusznie kiedyś stwierdził 'Ja ledwo w klimatyzacji daję radę wysiedzieć, a Ty chcesz iść przez ten upał?'. Jakoś szedłem. Ale ledwo. 

Umiejętne wykorzystanie każdej chwili autostopowego cienia
Po Kanchanaburi ruszyłem na południe. Docelowo w stronę Malezji. Cel odległy był blisko 1200 km, na które nie miałem żadnego planu. Zresztą szczerze mówiąc na Malezję wtedy też jeszcze pomysłu nie miałem, ale nie uprzedzajmy faktów. Chciałem po drodze coś ciekawego w Tajlandii zrobić. No Bóg mi świadkiem, że chciałem. Chciałem popłynąć kajakiem w deltę pewnej rzeki. Okazało się, że nie dość że samemu kajaka pożyczyć nie można, to jeszcze rzadko w ogóle dadzą ci powiosłować. Co to za frajda? Przypomniała mi się historia z 'Into The Wild', gdy główny bohater ostatecznie kupił kajak w supermarkecie. Rozważałem to, ale kajaków w 7eleven nie mieli. Chciałem pojechać na pewną odległą wyspę, którą polecił mi właściciel hostelu w Kanchanaburi. Okazało się, że trzeba wykupić całą wycieczkę, a jedyna firma która pozwala na samodzielne przejście się po wyspie, żąda blisko 2000 bathów (200 zł) za sam transport. Tajlandia przy wszystkich swoich zaletach ma jedną wadę. Jest cholernie turystyczna. 

Pojechałem więc bez celu. W Tajlandii czasem trzeba na autostopowy transport chwilę poczekać, ale za to każdy ma klimatyzację więc można było trochę odetchnąć. No chyba, że Cię weźmie na pakę to efekt jest jak, nieprzymierzając kotlet na patelni. Kolejni kierowcy byli dosyć przeciętni. Oprócz jednego. Wziął mnie zaraz za stacją, na której uzupełniałem i upuszczałem płyny. Pickup. Na pace ogromny motocykl. W środku niczym niewyróżniający się Taj w koszulce Harley - Davidson. Jak mi powiedział, lubił motocykle i właśnie wracał z Motoshow w Bangkoku. Nic niesamowitego, sam mam motocykl i lubię sobie pojechać na jakiś zlot. Otóż w tym wypadku nie wszystko było przeciętne. Sami zobaczcie jak prezentował się mój kierowca i jego motocykl.

piątek, 6 marca 2015

Podróżniczy horror

Bardzo dużo ludzi od początku mojej podróży pyta mnie 'Jak Ty sobie tam radzisz?', 'Jak to wszystko ogarniasz?', 'Przecież to tyle planowania', 'Ty to musisz mieć łeb jak sklep'. To ostatnie to szczera prawda, ale dlatego, że zawsze mam problem ze znalezieniem kasku XXL z powodu wielkiej głowy. 

Teraz powiem szczerze. Inne rzeczy to też prawda. Podróżowanie to nie przelewki. Postanowiłem więc nagrać film z takiego jednego poranka pełnego gorączkowych przygotowań, planów, nerwowych rozmyślań i zaskakujących przygód. Jeśli ktoś ma słabe nerwy niech odpuści oglądanie. Bez żartów.



środa, 4 marca 2015

Kotlet po birmańsku - podsumowanie


O Birmie w dotychczasowej podróży słyszałem dwie skrajne opinie. Większość zachwycała się nieskażonymi turystyką terenami i uważała, że Birmy po prostu nie można ominąć. Byli to ci, którzy spędzili w tym kraju przynajmniej kilka tygodni i zaglądali do wielu miejsc. Druga opinia była jakby o innym państwie. Podobno Birma straciła już swoją dziewiczość, wszystkie warte uwagi miasta są zadeptane generalnie wszystko jest mocno przereklamowane. To zdanie ludzi, którzy przylecieli do Yangon, pojechali autobusem do Bagan, następnie nad jezioro Inle (nie mylić z Indawgyi!) i odlecieli z powrotem do Bangkoku. Przy kolejnych rozmowach szybko pokojarzyłem te fakty i już wiedziałem co w Birmie chcę zrobić. Dzięki temu moje wrażenia były... o tym na końcu. 

Jedna opinia powtarzała się jednak zarówno u jednych, jak i drugich ankietowanych. Do Birmy nie jedzie się dla miejsc. Do Birmy jedzie się z powodu ludzi. No to przyjrzyjmy się im bliżej.

niedziela, 1 marca 2015

Nic ciekawego

Nienawidzę kabaretów. Bo trzeba czekać pół godziny na coś śmiesznego. Dlatego tylko urywek.

'Co tam u ciebie, Kotlecie?'


Tak to jest w podróży, że po gigantycznych przygodach często przychodzą dni spokoju. I dobrze, bo przecież by człowiek zwariował. Nie ukrywam, że sam też tak pokierowałem wydarzeniami, żeby dać trochę odpocząć sobie i moim Aniołom Stróżom. W czasie wyprawy dookoła jeziora Indawgyi musiały się nieźle napocić, więc im się należało.