Dokąd?

Aktualnie pytanie dokąd nie ma dla mnie znaczenia czysto geograficznego. Nie przemieszczam się w aż takim autostopowym tempie, jak jeszcze rok temu. Nie znaczy to oczywiście, że nie przemieszczam się w ogóle. Po prostu na chwilę zwolniłem.

Plany podróżnicze? Skłamałbym, mówiąc że takich nie ma, ale znajdują się na razie w "pierwszej fazie", co jak wiecie łączy się u mnie z nie opowiadaniem o nich.


-----------------------------
16.09.2014r.
-----------------------------

No właśnie. Dokąd... To pytanie powstało oczywiście w tym samym momencie, gdy zapadła decyzja, że wyruszam w podróż. Zadając go sobie znowu chwilę się oszukiwałem, ponieważ tak naprawdę wstępny plan był i to od dobrych kilku miesięcy, a może nawet lat. Czekał tylko grzecznie w kolejce na realizację. Z racji, iż wymagał on sporo czasu zawsze zajmował w tej kolejce jedno ze smutnych końcowych miejsc. I tu jedna kwestia, którą poruszę, zanim przejdę do sedna. Czas. Zmora chyba każdego człowieka. We wszystkich moich dotychczasowych podróżach zawsze coś mnie ograniczało. A to ktoś, z kim jedziemy musi wracać na czyjś ślub, a to ktoś inny ma egzamin we wrześniu, a to kuzyn ma urodziny, a to ciotka ma imieniny, a to szwagier ma poprawiny i tak dalej, i tak dalej… Nie przeczę oczywiście, że często sam miałem takie ograniczenia, bo wynika to z prostego faktu, iż nie samymi podróżami człowiek żyje. Niemniej jednak, jest to niesamowicie irytujące, gdy mija się miejsca, których klimat chciałoby się chłonąć miesiącami, a nie ma się czasu nawet na krótki spacer. Przyszedł wreszcie moment w moim życiu, kiedy nie mam żadnych planów, ani niedokończonych spraw trzymających mnie w Krakowie. Jednym słowem mam czas! Jest to również jeden z wielu powodów, dla których zdecydowałem się na podróż samemu, ale to temat na osobny post.


Smutny Kotlet bez czasu

Mając nieograniczony czas można podróżować komfortowo, nie myśląc o tym że dzisiaj muszę dojechać z punktu A do B, a najlepiej to szybko zaliczyć B i na noc dostać się jeszcze do C. Komfort nie oznacza noclegu w trzygwiazdkowym hotelu, ale na przykład fakt, że jeśli nie złapię stopa przez cały dzień to trudno, może jutro coś się trafi. Jeśli gdzieś mi się spodoba, mogę tam zostać dowolnie długo nie myśląc o kolejnych punktach do zaliczenia. Tak więc za wszelką cenę nie chcę planować dokładnie trasy, gorączkowo sprawdzać co jest wartego zobaczenia i wyrywać sobie włosy z głowy kiedy ominę jakiś jedyny w swoim rodzaju zabytek, który pewnie okaże się kolejnym ratuszem lub pomnikiem chłopa na koniu. Nie jestem jednak aż takim podróżniczym ortodoksem, żebym wsiadł w byle jaki pociąg i jechał przed siebie. W którąś stronę trzeba się skierować, wiedzieć na której wylotówce z Krakowa stanąć i zarysować sobie ogólny plan całej wyprawy.

Szczęśliwy Kotlet z czasem
Do sedna. Gdy ktoś mocno mnie przyciśnie pytaniem gdzie się wybieram to odpowiadam, że chcę dotrzeć stopem do Moskwy, przejechać przynajmniej częściowo Koleją Transsyberyjską i przeprawić się przez Mongolię do Chin. Jest to oczywiście ogromne uproszczenie, ale jak już pisałem szczegółów nie znam nawet ja. W tej wyprawie jest ogromnie dużo "jeślów":

Jeśli uda mi się przejechać do Rosji, to może zahaczę o Sankt Petersburg.
Jeśli Rosjanie okażą się życzliwi, to dotrę do Moskwy.
Jeśli znajomi z Couchsurfingu będą mieli czas, to odwiedzę ich w Kazanie.
Jeśli będę miał gdzie się zatrzymać, to zrobię przystanek w Nowosybirsku.
Jeśli będą tanie miejsca w pociągu nad Bajkał, to do niego wsiądę.
Jeśli na Syberii nie będzie jeszcze mrozów, to zostanę tam dłużej.
Jeśli dam radę łapać stopa w Mongolii, to dotrę do Chin.
Jeśli dogadam się z jakimkolwiek Chińczykiem, to chciałbym ich choć trochę poznać.
Jeśli zrobi się zimno, to przejadę na południe do Laosu.
Jeśli Laos, to czemu nie Tajlandia z Bangkokiem i tanimi lotami do Azji lub powrotnymi do Europy.
Jeśli…
Dość. Kropka. W którymś miejscu trzeba przerwać rozmyślania, bo grozi to zbyt dużym rozczarowaniem.

Teraz dwa słowa o minusach. Największym ze wszystkich „jeślów” jest: jeśli nie zabraknie mi pieniędzy. Człowieka zawsze musi coś ograniczać, a chwilowo Czas dał sobie spokój, więc podesłał koleżankę Kasę. Moje oszczędności są ograniczone, więc gdy będą się niebezpiecznie kurczyć to po prostu spakuję plecak i wrócę stopem lub za ostatnie pieniądze kupię bilet na samolot.

Oczywiście liczę się z tym, że będę musiał wrócić wcześniej z innych powodów. Pewne na razie jest to, że wyjadę i miejmy nadzieję przejadę przez Polskę. Jeśli będę musiał wrócić już gdzieś z Rosji – trudno. Jeśli nie dotrę nawet tam – też trudno. Warto było dla samych tych tygodni przemyśleń i marzeń. Jak zwykle jaram się tym, że wyjeżdżam jeszcze zanim tak naprawdę wyjechałem. Aż boję się myśleć co będzie dalej.

-----------------------------
Aktualizacja 25.12.2014r.
-----------------------------

Hmmm... Tak ostatnio przeglądałem tego bloga i zauważyłem, że strona 'Dokąd' trochę się zdezaktualizowała. Przeczytałem moją sekcję 'jeśli', przetarłem oczy i przeczytałem jeszcze raz. Zorientowałem się, iż wszystkie oprócz ostatniego zostały spełnione. Ten ostatni jest przynajmniej połowicznie finalny dla całej wyprawy, więc może i dobrze, że na razie się nie spełnił. Pisałem tą listę z dużym nadmiarem, wydawało mi się to wszystko nierealne. A tu proszę, wystarczyło trochę ponad 3 miesiące życia i można tyle dokonać... Siedzę pod palmą i myślę co dalej.

W sumie mógłbym zostawić tą stronę w spokoju. Szczególnie, że jak wiecie wyjątkowo nie lubię wszelkich zbyt wyolbrzymionych planów. Z drugiej strony, trochę głupio, żeby na blogu w miejscu 'Dokąd' były opisane rzeczy, które są już za mną. Jest jeszcze drugi powód. Okazało się, że dokładnie dzisiaj mija 100 dni mojej podróży. Zupełnie nieświadomie wyruszyłem w studniówkę Świąt. Jest to trochę zobowiązujące, napiszę więc co aktualnie chodzi mi po głowie.

Miałem po Laosie skierować się do Tajlandii, ale na razie tego nie zrobię. Wcześniej czy później tam wyląduję, ale nasłuchałem się zbyt dużo niepochlebnych opinii o tym kraju, żeby jakoś specjalnie mnie tam ciągnęło. Zamiast tego kieruję się na południe Laosu i dalej do Kambodży. Chciałbym tam spędzić około miesiąca, z czego sporo ponad połowę na pewnej wyspie, gdzie udało mi się znaleźć pracę na Workaway. Kolejnym przystankiem na mapie miał być Wietnam, który przeciwnie do Tajlandii, był przez wszystkich zachwalany. Chwilowo jednak nie czuję weny udania się tam. Nie wiem czemu, może zbyt kojarzy mi się z Chinami, po których nie mam najlepszych wspomnień. W myśl zasady kierowania się własnym widzimisię w podróży, prawdopodobnie więc do Wietnamu nie zawitam. Chociaż oczywiście wszystko się może jeszcze zmienić. Z Kambodży może przejadę zatem do Tajlandii i chyba postaram się o wizę do Birmy. Mam taki kaprys, żeby tam pojechać. Przynajmniej na razie. Z braku innej drogi, będę musiał później wrócić do Tajlandii i dopiero wtedy obrać kierunek przez Malezję do Singapuru. Po prostu chciałbym dojechać do jakiejś fizycznej granicy z morzem, bo okazuje się, że na lądzie trudno jest się zatrzymać.

Jak widzicie tym razem w tekście przeważają słowa 'może' i 'chyba'. 'Jeśli' nie było trafionym określeniem, bo już wiem, że nie zawsze jedno wynika wynika z drugiego. Zazwyczaj pomimo jednego niepowodzenia, można znaleźć okrężną drogę do drugiego celu. Powyższe plany są być może trochę zbyt wygórowane, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żebym w połowie je przerwał. Azja południowo - wschodnia ma ten plus, że wszędzie jest blisko. Gdy poczuję chęć powrotu, portal powrotny w postaci Bangkoku zawsze mnie przyjmie.

No to chyba na teraz tyle. Trzymajcie kciuki i zaglądajcie co jakiś czas, co słychać u Kotleta :)