środa, 15 kwietnia 2015

Lustro prawdę ci powie...

Może gdy stanąłem na lądzie po jachtostopie? Może gdy pomieszkiwałem w Kuala Lumpur? Albo już wcześniej, gdy dotarłem do cywilizacji, po przebyciu szlaku w Birmie? Nie jestem pewny kiedy. W każdym razie stało się. Popatrzyłem w lustro.

Od bardzo długiego czasu tego nie robiłem. Zazwyczaj standard moich noclegów takowych nie uwzględniał. Nawet jeśli bywało inaczej, nie czułem takiej potrzeby. Odkąd przestałem go używać do zakładania soczewek i odkąd nauczyłem się przycinać zarost nożyczkami gdzieś na poboczu w oczekiwaniu na transport. Odkąd zorientowałem się, że to czy mam wielkiego 'koguta' z włosów na głowie nie robi mi wielkiego znaczenia. Odkąd wiem, że koszulka i tak jest niewyprasowana i ma plamy chociażbym nie wiem jak na nią patrzył. Odkąd... No po prostu przestałem.

Pierwszy raz od bardzo dawna spojrzałem więc w lustro tak naprawdę. Nie bezmyślnie, szczotkując z rana zęby. Popatrzyłem sam sobie głęboko w oczy. Z pełnym zrozumieniem. Potem ogarnąłem całą twarz i resztę ciała aż po stopy. Przekręciłem głową w prawo i w lewo, jak zwierzaki, gdy pierwszy raz zobaczą swoje odbicie. Co zobaczyłem? Kilka zadrapań na czole od jakichś przydrożnych krzaków. Dosyć gęstą brodę, która w przypadku mojego lichego zarostu oznaczała długie nieużywanie maszynki. Kilka dodatkowych zmarszczek na czole, których jakoś nie pamiętam sprzed wyjazdu. Zapadnięte niektóre mięśnie, które dawno nie widziały 'obwodowych treningów' na siłowni. Za to trochę komicznie wyolbrzymione bicepsy od podrywania plecaka kilka razy dziennie i uda od przebytych kilometrów. Zobaczyłem małe blizny na nogach po pijawkach w dżungli Namtha, które chyba już nie znikną. Zobaczyłem odciski na dłoniach od kopania fundamentów na Koh Sdach. Śmieszny nieopalony fragment ręki pod opaskami na nadgarstku, które miały mi przypominać o różnych wydarzeniach, ale w większości już się zwyczajnie zniszczyły. Zobaczyłem pojedyncze ziarenka ryżu ze żniw w Soptod wciąż wysypujące się z zakamarków butów. Zobaczyłem plecak pozszywany nieudacznie w wielu miejscach, w którym nieustannie odnajdywałem stepowy pył z Mongolii. Zobaczyłem buty kupione przed wyjazdem, których aktualny stan wołał o pomstę do nieba. Zobaczyłem dziury w spodniach od kolców na birmańskich bagnach. Zobaczyłem słone zacieki na plecaku od morskiej wody, która wdzierała się do mojej koi w czasie jachtostopu.

Wróciłem wzrokiem do własnych oczu. KOGO zobaczyłem? Człowieka, który w ostatnich siedmiu miesiącach przeżył więcej przygód niż w całym dotychczasowym życiu. Człowieka, który pokonał 30 tysięcy kilometrów praktycznie w całości licząc na życzliwość i uprzejmość ludzką. Człowieka, który rozbijał samotny obóz nad dzikim Bajkałem, wypasał owce w Mongolii, poznawał tajniki jazdy konnej, uczył dzieci w mongolskiej szkole, przeżył trzęsienie ziemi w Chinach, zgłębiał buddyzm pod Tybetem, przemierzał dżunglę w Namtha, pracował przy żniwach ryżu w Laosie, odkrywał górską Kambodżę, mieszkał na wyspie na końcu świata, brnął przez zakazaną birmańską Północ, jeździł na słoniach i pływał katamaranem po tajskich wyspach. W porównaniu do wielu ludzi, których poznałem w drodze to tyle, co nic. Chcę jednak to wszystko sobie postawić przed oczami. Te miliony obrazów. 

Dlaczego? Żeby pojąć czemu w lustrze nie widzę już człowieka, który wyjeżdżał ponad pół roku temu z Krakowa. Oczy, które widziały tyle ludzkiego szczęścia i niedoli musiały się zmienić. Twarz tyle razy krzywiona naprzemian grymasami bólu i szerokim uśmiechem musiała się zmienić. Włosy tyle razy skracane mniej lub bardziej wprawnymi nożyczkami musiały się zmienić. Skóra przyjmująca trzaskające mrozy i upalne słońce musiała się zmienić. Ręce zmagane ciężką pracą i błogim relaksem musiały sie zmienić.

Patrzyłem więc w oczy innemu człowiekowi. Człowiekowi, którego widziałem teoretycznie pierwszy raz w życiu. Mimo to nie mogę powiedzieć, że był mi obcy. W końcu ze wszystkich sił starałem się go poznać przez te miesiące. Sprawdzałem go w różnych warunkach. W biedzie i w bogactwie, w głodzie i w dobrobycie, w samotności i w towarzystwie, w mrozach i w upale, w lenistwie i w ciężkiej pracy, w miastach i na odludziach, w smutku i w radości. Tak... Poznałem go bardzo dobrze. Dużo lepiej niż tego, którego ostatni raz widziałem w moim domowym lustrze. Tego nowego przejrzałem na wylot. Dzięki temu podróżowaniu dobrze wiem czego się po nim spodziewać w każdej sytuacji. To dobrze. W końcu spędzę z nim resztę życia.

Temat postu jest jednak jednoznaczny. Co powiedziało mi lustro? Dla niektórych będzie to może zaskoczenie, dla niektórych nie. Lustro powiedziało wprost... 'Pora wracać, Kotlecie'.

Do tego dopuścić nie można...
Wielu uznaje, że powrót to moment przekroczenia progu domu i spotkania się z bliskimi. Dla mnie to coś innego. To moment kiedy wreszcie odwracam się na pięcie i przestaję przeć naprzód. To myśl, że na horyzoncie punkt zwany Domem staje się coraz większy, a nie zanika nieuchronnie. To fakt, że punkt ten od teraz będę miał dokładnie przed sobą, a nie gdzieś daleko za plecami. Do tej pory nie miałem celu w mojej podróży. Po prostu szedłem przed siebie tam, gdzie aktualnie miałem ochotę. Teraz ten cel jest jasny. Wracam. 

Czy mam plan na ten powrót? Miałem. Rozbudowany, misterny plan, który stopniowo rodził się w mojej głowie. Gdy wreszcie zaczął nabierać rumieńców, a ja sam zacząłem wyczuwać znajomą ekscytację, nagle coś się zmieniło. Stanąłem przed tym głupim lustrem. Lustra oczywiście nie gadają, ale kotlety jak najbardziej. Tych było w mojej głowie co najmniej kilka. Przez jakiś czas te kilka kotletów nie mogło się ze sobą dogadać. Rozważali miliony za i przeciw, kłócili się ze sobą, a czasem wręcz wrzeszczeli w mojej głowie. Uciąłem te dywagacje, gdy zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. Chcę wrócić. CHCĘ. Pozornie błache stwierdzenie, ale jeszcze nigdy w życiu go nie użyłem w kontekście podróży. Zawsze wracałem, bo 'trzeba'. Albo jakieś załatwienia w domu, albo spotkania, albo kompani podróży mieli dosyć, albo po prostu założony budżet się wyczerpał. Wracałem, bo musiałem. Pierwszy raz jest inaczej. Czuję, że zwyczajnie mam ochotę wrócić do domu zamiast podróżować dalej. Od wielu miesięcy robię to, na co mam w życiu ochotę i tym razem również nie zamierzam tego zmieniać. Wiem, że powrót do rzeczywistości będzie trudny. Wiem też, że pewnie pojawią się podsycane przez innych myśli, że trzeba było siedzieć dalej w tej Azji. Ale równocześnie wiem, że nie będę żałował tej decyzji, bo od dawna nie byłem do czegoś tak przekonany, jak w tej chwili. Wspaniałe uczucie.

Wychodzi więc na to, że nie zatrzymał mnie czas, bo nadal mam go pod dostatkiem. Nie wracam również z powodu pustego konta, chociaż nie ukrywam, że pojęcie bankructwa jest mi coraz bliższe. Nauczyłem się jednak ledwo co ruszać oszczędności, więc na jakiś czas by jeszcze pewnie starczyło. Nie zdecydowałem się wrócić z 'rozsądku', o którym pisałem swego czasu w Pekinie. Znużenie podróżą? Jak sobie policzyłem spędziłem w tej wyprawie 2,5% mojego życia. To dużo. Może nawet bardzo dużo. Powodem powrotu nie jest jednak zmęczenie, choć oczywiście pewne jego symptomy się pojawiają. No więc co? Zwyczajnie poczułem, że chcę wrócić i że właśnie to będzie naturalną kontynuacją mojej podróży. Tego bym się w życiu nie spodziewał. 

Kiedy można więc będzie przeczytać post na blogu z podpisem 'Lokalizacja: Polska'? Myślę, że mogę to już określić z dokładnością do kilku dni, ale nie lubię rzucać datami. Zawsze jak się poczyni za dużo planów to coś się posypie. Poza tym... 

Mam do załatwienia w Azji jeszcze jedną sprawę. Ostatnie Marzenie Kotleta w tej podróży. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, w chwili gdy to czytacie jestem w trakcie próby jego realizacji. Może mi to zająć kilka dni, tydzień, a może więcej. Czy się uda? Nie mam pojęcia. Jak zwykle nie zamierzam jednak podcinać sobie żył w przypadku niepowodzenia. 

Można się oczywiście domyślić, że to Ostatnie Marzenie również wymagało pewnych przygotowań i rozmyślań. Czy to znaczy, że taki plan był już dawno? Jasne, że tak. Po prostu tak to już jest z tym Kotletem, że wymyśla sobie różne rzeczy, ale rzadko o nich mówi przed realizacją...


12 komentarzy:

  1. Wow !!! Jeszcze jedno ode mnie. Niesamowity talent pisarski !!! Czy ten Kotlet z przed 7 miesięcy? Czy nowy?

    Post, chyba najbardziej trzymający w napięciu !!! Szacun!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to by trzeba zapytac nauczycielke od polskiego z liceum ;)

      Usuń
  2. trzymał w napięciu. rozpędzałem się z każdą linijką jak w dobrym kryminale z ciekawości co dalej.
    trochę tych postów było i chwilę się trzeba będzie odzwyczajać od regularnej dawki nieprzewidywalnych historyjek ;)
    dzięki Kotlet !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, ja tez bede musial sie odzwyczaic od 'nieprzewisywalnych historyjek' ;) Dzieki!

      Usuń
  3. Tego tom sie nie spodziewał :) Dzienx Kotlet - dzięki Twoim postom zwiedziłem kawał świata :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polecam sie na przyszlosc ;) pozostaly kawal swiata tez sie poleca ;)

      Usuń
  4. Nesamowity blog, kilka razy w tygodniu odwiedzałem go żeby sprawdzić czy nie ma nowego wpisu. Dzieki Tobie przenosiłem sie na chwile daleko od domu i zastanawialem sie "jak to jest". Udanego powrotu do Krakowa. Dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś mi ten tytuł niebezpiecznie sugerował. Masz rację, może i nosisz na nadgarstku kawałek gumy z niewyraźnym już napisem, ale przypominającym o Domu. A Dom chyba zawsze jest tylko jeden :). Z wyrazami absolutnie najgłębszego szacunku i podziwu - czekam na powrót największego podróżnika jakiego osobiście mam przyjemność znać. I chyba wiele osób podpisze się pod tym zdaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie powiem, komentarz zarowno poruszajacy jak i zobowiazujacy :) Dzieki Kapol!!

      Usuń
  6. Wrzesień 2014.

    Tegoż miesiąca ja także poczyniłem jedną z ważniejszych podróży mojego życia. Wtedy właśnie udało mi się przekwalifikować i pożegnać dotychczasową pracę na rzecz nowej drogi mojego zawodowego życia.
    Twój blog towarzyszył mi od początku tej podróży. I to było normalne. Rano przychodziłem i sprawdzam czy Kotlet napisał. Jak nic nie było, to sprawdzałem później. I tak parę razy dziennie. Jak długo nie pisałeś, to się martwiłem. Jak pisałeś to się cieszyłem. I to było oczywiste - takie 'codzienne'.
    Nie ukrywam że będzie mi tego brakować
    Dziękuję Ci za Twojego tripa - bo tak jak Orak napisał, dzięki Tobie zwiedziłem kawał świata a gdy opowiadałem o Tobie moim znajomym to czułem, jakby tam razem z Tobą był i to wszystko przeżył.

    Żeby było zabawnie, u mnie też szykuje się ważna zmiana. Zmieniam pracę. Jakoś daty nam się bardzo pokrywają :)

    Pozdrawiam i do zobaczenia w Krakowie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! Mojemu Najwierniejszemu Komentattorowi :) Jestes wielki Gondi :) Mialem zapytac o nowa prace, ale nie! Zostawie to pytanie na spotkanie przy piwku w Krakowie :)

      Usuń