środa, 29 października 2014

Życie w jurcie

Postanowiłem napisać osobny post o samym życiu po mongolsku, czyli w jurcie. W niczym nie przypomina ono życia do jakiego przywykliśmy w mieście. Opiszę oczywiście dom, w którym sam miałem przyjemność mieszkać. Odwiedziłem ich jednak sporo i każdy różnił się tylko drobnymi szczegółami w środku. Wyjątkiem są jurty specjalnych przeznaczeń jak jurta spotkaniowa lub jurta - hostel. Zanim jednak przejdziecie niżej coś, w czym się zakochalem. Muzyka mongolska. Wlaczcie sobie tle, wyobraźcie osmioro a czasem więcej ludzi na minimalnej przestrzeni i tą muzykę lecaca praktycznie w kółko.

Budowa. Jako teoretyczny budowlaniec zacznę od samej budowy jurty. Konstrukcja jest genialna w swojej prostocie. Musi taka być, ponieważ z definicji jest często przenoszona w inne miejsce. Najważniejszy fakt - jurta ma kształt koła. Jest to trochę kłopotliwe jeśli chodzi o ustawianie rzeczy w środku, ale niesamowicie upraszcza jej budowę. Ściany boczne stanowi płot harmonijkowy. Nie jest to ogólnie przyjęte nazewnictwo, sam je wymyśliłem. Pseudo inżynierskim językiem powiedziałbym, że jest to kratownica zbudowana tylko z krzyżulców, która składa się poprzez obroty w węzłach. Na tym płotku oparte są gęsto belki prowadzące aż do szczytu. Tam wszystkie połączone są czymś podobnym do koła od starego wozu. Wreszcie koło to jest podparte dwoma słupami. Całość przykryta jest kilkoma warstwami grubego filcu dla izolacji oraz nieprzemakalnym płótnem. Bardzo pomysłowe jest okno dachowe, które na noc jest zakrywane, a na dzień może być otwarte, wpuszczając do środka światło i świeże powietrze.
Jurta jaka jest, każdy widzi

Wnętrze. W środku jurty wszystko jest uporządkowane i pomimo jednego pomieszczenia, wydzielone są pewne sektory. Wejście stanowią drewniane drzwi o wysokości dostosowanej do hobbitów (żeby wejść do jurty z wielkim plecakiem trzeba zrobić to na kolanach, niczym na pielgrzymce). W centralnym punkcie jest oczywiście piec z kominem wyprowadzonym przez dach. Służy on za ogrzewanie, kuchenkę i suszarnię. Od czasu mieszkania w jurcie wiem, że w szkole nas oszukali i tak naprawdę kolo ma pięć kątów. W pierwszym kącie jurty urządzona jest kuchnia. Małe garnki, przyprawy, sztućce, miseczki. Wszystko na pozornie przypadkowym miejscu. Pani domu dobrze jednak wie gdzie co odłożyć. Drugi kąt zajęty jest przez łoże małżeńsko - dziecięce. Jest szerokości zwykłego łóżka, ale w jakiś magiczny sposób mieści dwoje dorosłych i dzidzię. Kolejny kąt znajduje się w miejscu widocznym od razu po wejściu, więc jest najbardziej wystawny. Są tam pięknie malowane szafy ze skarbami rodzinnymi, a na nich poukładane różnego rodzaju sprzęty. Również te elektroniczne, jak radio, które przez cały dzień serwuje mongolskie hity. Czwarty kąt zajmuje dodatkowe łóżko przeznaczone dla gości lub innych członków rodziny. Miałem na nim spać ja, jednak po długich przekonywaniach ulokowałem się na ziemi, a na nim spoczął ojciec gospodarza. Gdy ojca nie było spałem na łóżku, lecz kiedy tylko mogłem wybierałem podłogę. Powód? Jak już wspominałem jaki to bardzo leniwe zwierzęta. Na noc nie trzeba ich zamykać, bo i tak będą kręcić się wkoło obozu. Natomiast ściany jurty może i są mrozoodporne, ale na pewno nie dźwiękoszczelne. Jeden z jaków upodobał sobie przebywanie w nocy dokładnie obok mojego łóżka, tyle że na zewnątrz jurty. Zawsze gdy już prawie prawie zasypiałem wydawał przenikliwe 'Chruuum'. Pospane. Ostatni kąt to szeroko pojętą spiżarnia. Mleko, jogurt, masło i śmietana, czyli raczej monotematyczne produkty. Niemniej jednak przepyszne. Strop w postaci belek służy jako wieszak na wszystko. Natomiast podłoga podzielona jest na dwie części. Jedna to zwykła trawa, w którą można wytrzeć buty, wylać resztkę herbaty lub wysikać dzidziusia. Na drugiej części wyłożone są grube dywany. Lata świetności mają za sobą, ale idealnie sprawdzają się jako kanapa, bawialnia i moja sypialnia. Oprócz tych wszystkich elementów są jeszcze luźne meble w postaci jednego stolika i kilku krzesełek. Krzesełka mają około 20 cm wysokości i służą równie dobrze do siedzenia, podłożenia pod głowę jak i pod bok. Można wtedy leżeć niczym rzymianin na uczcie. Bardzo przydatne, chyba sobie takie sprawię po powrocie do Polski. 
Kuchnia

Łoże małżeńsko- dziecięce

Łoże Kotleta

Kącik pokazowy

Spiżarnia

Elektryczność. Pomimo dosyć spartańskich warunków w nocy jurtę można oświetlić. Zawdzięcza się to akumulatorom co jakiś czas ładowanymi w wiosce. Co bogatsze domostwa mają też małe baterie słoneczne wyprowadzane na słońce rano razem z owcami. Na zewnątrz znajduje się też talerz podobny do satelitarnego. Jest on jednak chyba tylko ozdobą, ponieważ mały telewizorek dawno nie dziala. Na takim odludziu nie można liczyć na zasięg komórek, więc w jurtach montowane są telefony stacjonarne z ogromną anteną. Czasem zdarza się, że dzwoni inna jurta lub rodzina z wioski.

Kuchnia mongolska. Temat rzeka. Większość posiłków oscyluje wokół mleka jaka i mięsa kozy, choć są wyjątki. Jako wielki fan zarówno mleka, jak i mięsa byłem wniebowzięty. Śniadanie to chleb z czymś, co stanowi połączenie masła i śmietany. Zawsze posypany cukrem. Nie jestem znawcą polskich sposobów wyrobu produktów mlecznych, ale mogę opisać jak działa to w Mongolii. Mleko prosto od jaka jest gotowane i rozlewane do kilku naczyń. Jedna część wzbogacona jest o bakterie, które wytwarzają wspaniały jogurt. Była to prawdopodobnie jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu jadłem. Pozostałe naczynia są odstawiane, a na drugi dzień zbiera się na nich coś w rodzaju bardzo tłustej śmietany. Nie wygląda to jednak jak śmietana z krowiego mleka. Niektóre 'smietanowe kozuchy' są zjadane na śniadanie, a niektóre odstawiane do wysuszenia. Po kilku dniach zmieniają się w masło. Wszystko naturalne i bez większego nakładu pracy. Jeszcze niedawno moja ograniczona wyobraźnia mówiła też, że do pieczenia chleba potrzebny jest piekarnik. Błąd! Gospodyni wypiekała pyszny chleb w zwykłym garnku położonym na piecu. Oczywiście był delikatnie przypalony, ale to tylko zwiększało jego walory smakowe. Jako 'lunch' jada się dokładkę chleba z masłem lub czasami zupę w stylu rosołu. Mongolska obiadokolacja to natomiast różne wariacje z mięsa owcy, ręcznie robionego makaronu i ziemniaków. Dania zdecydowanie nie dla wrażliwych żołądków ze względu właśnie na mięso. Jak już wspominałem w mongolskich jurtach nic się nie marnuje. Gdy zabija się owce zjada się z niej dosłownie wszystko. 'Mięso' to najczęściej ścięgna, tętnice wypełnione zakrzepłą krwią i tłuszcz ze skórą. Jak się dobrze poszuka to trafi się kawałek z futrem. Większość kęsów człowiek nie jest w stanie pogryźć. Nie pozostaje nic innego jak przełykać w całości i zostawiać robotę żołądkowi. Gdy już cała kość jest obgryziona do bialości, łamie się ją i wysysa szpik. To samo tyczy się kręgosłupa. Nie może zmarnować się również głowa owcy, w której w końcu znajduje się wiele smakołyków. Ba! Można ją nawet kupić jako osobny rarytas na targu. Wykorzystywane są też kopyta, jednak niestety nie wiem w jaki sposób. Widziałem tylko że są przechowywane na honorowych miejscach. W jurcie nic się nie marnuje... Nie myślcie jednak, że mongolskie dania są niesmaczne. Są przepyszne! Co więcej, ani razu nie doświadczyłem jakichkolwiek rewelacji żołądkowych z ich powodu. Piszę po prostu o jej odmienności w stosunku do kuchni 'miejsko - polskiej'. Przed podróżą do Mongolii trzeba się zwyczajnie przestawić na wszystkożerność.  Do każdego posiłku, a także dwadzieścia trzy razy pomiędzy nimi pije się soloną herbatę z mleka jaka.. Herbatę z mleka, a nie z mlekiem. To istotna różnica. Proporcje są na korzyść mleka. Powód? Mleka jaka jest pod dostatkiem, wodę natomiast trzeba przywoźić motocyklem. Chociaż ja akurat trafiłem na okres gdzie wody nie brakowało. Kiedy zapasy się kończyły szedłem z wiadrem po śnieg i topiłem go na piecu. Musiałem tylko uważać,  żeby nie zebrać tego żółtego... Sama herbata również nie jest przeciętna. Liście prasuje są w bloki, które kruszy się przed gotowaniem. Zapobiega to jej rozsypaniu lub zalaniu. Po posiłku pani domu szybko i zręcznie zmywa naczynia. W ramach oszczędności wszystkie naczynia zostają umyte w małym kubeczku wody. W ten sprytny sposób przejdę do...
Chleb z garnka

Jogurtomasło

solona herbata z mlekiem

Prawie woda na herbatę

Suszone jogurtomasła

Pani domu w akcji

Mój faworyt - kluski z mięsem

Jeszcze dużo mięsa!

Higiena. A właściwie... Co?! W jurcie nie funkcjonuje to pojęcie. A przynajmniej nie w takiej postaci, jak na zachodzie. Mycie ogranicza się przepłukania wodą twarzy i rąk. Raz dziennie, bo co za dużo to niezdrowo. Gładko wpasowałem się w tę zasady. Mocowałem się z jakami i owcami, a później tymi samymi rękami jadłem posiłki. Jedynym ratunkiem był śnieg, w którym można było zrzucić trochę błota. Po kilku dniach nie wytrzymałem i chciałem chociaż umyć zęby. Poprosiłem więc o miednicę i wodę, po czym pomimo mrozu zdjąłem koszulkę i trochę się przemyłem. Chyba nie było to do końca zrozumiane przez moich gospodarzy, więc więcej tego nie zrobiłem. Wszelkie sprawy higieny załatwialem podczas wypasu owiec. One mnie rozumiały. Trochę bardziej ciekawskie były pieski preriowe, ale nimi się nie przejmowałem. W pierwszy dzień miałem też problem ze znalezieniem wychodka. Myślałem, że ta dziura na środku obozu ogrodzona blachą to studnia. Głupio byłoby pomylić te dwa miejsca. Ostatecznie latryną byłem jednak pozytywnie zaskoczony. Nocny mróz oraz otwarta konstrukcja robiły swoje i czuć było tylko piękne zapachy traw. W jurcie znajdowała się jedna Czysta Ścierka. Służyła do wycierania względnie umytych naczyń, rąk oraz ust po obiedzie. Niezależnie ile osób jej użyło, nadal była czysta. W końcu to Czysta Ścierka. Znowu nie chcę być źle zrozumiany. Ani razu nie narzekałem na warunki w jurcie, a wręcz mi to odpowiadało. Ci ludzie po prostu tak żyją i mają się dobrze. Na zdrowie nie narzeka też mała dzidzia, która nie ma higienicznej taryfy ulgowej.
Wychodek.

Prywatność. Kolejne martwe pojęcie w jurcie. Jeśli robisz cokolwiek innego niż zwykłe picie herbaty, możesz być pewny, że jakaś para oczu skierowana jest w twoją stronę. Gdy robisz coś ciekawego spoczywa juz na tobie wzrok wszystkich domowników. Pół biedy, gdy było to zszywanie paska plecaka i zewsząd sypały się rady jak zrobić to lepiej. Gorzej, gdy po kilku dniach uznałem, że mimo wszystko fajnie byłoby zmienić gacie na czyste. Opowieści o tym wydarzeniu prawdopodobnie będą przekazywane kolejnym pokoleniom w jurcie. 
Jak robi 'chruum' za ścianą jurty


Życie w jurcie. Jak je podsumować? Paradoksalnie chyba 'łatwe'. Nie w sensie fizycznym, bo oczywiście trzeba się nieźle napocić, żeby wykonać rzeczy, które dla nas są kwestią wciśnięcia przycisku. Nie ma jednak problemów egzystencjalnych, myśli o tym, czy znajdzie się pracę i czy będzie się miało gdzie mieszkać. Wszystko jest na miejscu. Całe szczęśliwe życie w małym, okrągłym domku.

"- Hej George, proszę opowiedz mi jeszcze raz o tym domku na farmie.
- Dobrze, ale ostatni raz..."


4 komentarze:

  1. Podpisałeś im pozwolenie na budowę? :P

    I swoją drogą, zapamiętaj przepis na chleb z garnka bo może to być szał w Polsce!

    OdpowiedzUsuń
  2. Raczej podał się za członka PINB-u. Dlatego dostał taryfę ulgową i mógł zmienić majtasy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  4. 35 year-old Nuclear Power Engineer Stacee Aldred, hailing from Noelville enjoys watching movies like Colonel Redl (Oberst Redl) and Taekwondo. Took a trip to Archaeological Site of Atapuerca and drives a Mercedes-Benz W196. przejsc na strone

    OdpowiedzUsuń