Tak, wiem. Miałem nic nie bazgrać przez trzy tygodnie i dać wszystkim odpocząć. Naszła mnie jednak chęć pisania. Przez ostatnie cztery miesiące życia robię dokładnie to, na co mam ochotę i przywykłem do tego, więc również tym razem czując potrzebę pisemnych wynurzeń, nie zamierzam z niej rezygnować. Przymusu czytania w końcu nie ma, internet długi i szeroki, więc jest gdzie uciec przed Kotletem :)
Muszę, po prostu muszę poruszyć jeden temat, który nieustannie pojawia się na kartach mojego zeszytu. Autentyczność. Wielokrotnie w czasie mojej podróży spotkałem się z zachwalaniem miejsc hasłami typu 'Autentyczne przeżycie!', 'To właśnie tam zobaczycie autentyczny Laos!', 'Zapisz się jeszcze dzisiaj, jutro wycieczka do autentycznej wioski w dżungli', 'Koniecznie odwiedź to miasto, ono naprawdę jest autentyczne'. Przykłady mógłbym mnożyć i mnożyć. W większości przypadków kiwałem z politowaniem głową i omijałem z daleka. Czasami jednak decydowałem się na pojechanie do jakiejś wioski lub na inną atrakcję, która była zachwalana tym magicznym słowem. Zazwyczaj działo się to, gdy owe miejsce poradził mi ktoś spotkany po drodze. Nie mogę powiedzieć, że zawsze byłem zawiedziony. Niejednokrotnie wracałem zachwycony nowymi doświadczeniami. Za każdym razem jednak docierając do celu miałem wysokie oczekiwania spowodowane tym jednym, z pozoru niewinnym, stwierdzeniem, działającym na podróżników jak magnes. Wysokie oczekiwania w podróży nigdy nie prowadzą do niczego dobrego, ale to temat na osobną epopeję. Czym więc jest ta cała autentyczność, że ludzie tak do niej ciągną? Poszukiwania odpowiedzi na to pytanie były bardzo długie i pewnie nigdy tak naprawdę się nie skończą. W mojej głowie kłębiły się miliony myśli i panoszyły tam niczym Rosja na mapie. Stopniowo doszedłem jednak do pewnych wniosków.
Słysząc, że dajmy na to jakieś plemię jest autentyczne od razu stają nam przed oczami dzikusi z dzidami, kobiety w strojach z trzciny i przeróżne szamańskie rytuały. Dotarłem do jednej z takich wiosek w laotańskiej dżungli i co zobaczyłem? Ludzi ubranych w koszulki Manchesteru United i spodnie 'Adidos', kobiety przygotowujące posiłki z użyciem produktów z oddalonego o dzień drogi sklepu, mężczyzn polujących przy pomocy broni palnej i dzieci grające w piłkę według, o zgrozo!, naszych zasad. Pierwsze uczucie to oczywiście zawód. 'To ma być autentyczna wioska? A gdzie polowania dmuchawkami, gdzie tradycyjne stroje, gdzie tańce w rytm bębnów? No pytam się gdzie??'. Po powrocie widziałem zdjęcia znajomych, którzy wybrali się na jednodniową wyprawę do innej wioski. Panie ubrane były w kolorowe stroje, mężczyźni mieli wymalowane twarze, a chaty nie zaznały śladu cywilizacji. 'Ha! Toż to dopiero autentyczne przeżycie, etniczne doznanie najwyższych lotów!' - pomyślałem w pierwszej chwili. Po niewymagających wiele inteligencji przemyśleniach można jednak wpaść na pomysł, że nie jest wielce prawdopodobne, aby taka 'nietknięta cywilizacją osada' przetrwała tyle lat w zasięgu godziny jazdy chińską drogą z większego miasta. Co bardziej dociekliwi myśliciele mogą nawet wydumać, że ktoś robi całkiem niezłe pieniądze na autentycznych wycieczkach i może przypadkiem płaci co nieco ludziom za pozostawanie ultra-autentycznymi. Tu wkracza Kotlet Retoryk i pyta: 'Co było bardziej autentyczne? Wioska z koszulkami Manchesteru czy koszulkami w stylu etno?'
Idziemy dalej, bo to dopiero czubek myślowej góry lodowej. Oczywistą konsekwencją takich doświadczeń jest kolejne pytanie. Cholera, może coś pomieszaliśmy z tym słowem? Może ono znaczy coś innego? No to wio do słownika! 'Autentyczny - prawdziwy, rzeczywisty, będący oryginałem'. Hmmm... Każde miejsce czy postać jest prawdziwa i rzeczywista, bo istnieje. Wszystko też w pewnym sensie jest oryginałem. Nawet komórki Samsang z wyspy Koh Sdach są oryginalnymi wyrobami firmy Samsang. Słownik okazał się więc jak zazwyczaj bezużyteczny. Trzeba sobie radzić samemu. Dlaczego 'autentyczny' tak silnie kojarzy się nam z czymś pradawnym i nietkniętym? Odpowiedź spadła na mnie niczym zabójczy kokos, gdy kiedyś siedziałem sobie pod palmą. Rozmyślałem o tym, kto mógł odkryć to miejsce i jak to fajnie byłoby żyć w tamtych czasach. No jasne! Przecież każdy z nas marzy o tym, żeby przenieść się w czasie i zobaczyć na własne oczy, jak żyli ludzie setki lat temu. Kto nie chciałby zaglądnąć do średniowiecznego zamku, przejść się brudnymi od węgla ulicami dziewiętnastowiecznego Londynu czy zobaczyć prymitywne plemię UgaBuga? Każdy z nas ma potrzebę zobaczenia, jaki żywot wiedli nasi przodkowie i jest to całkowite normalne. W tym celu zapraszam jednak do skansenu w Lipowcu, a nie do wioski, gdzie nadal żyją ludzie. Czas leci nieubłaganie i to, że niektóre miejsca na Ziemi są bardziej zacofane nie zmieni faktu, że ucywilizowały się w przynajmniej minimalnym stopniu. Jeśli istnieją jakieś społeczeństwa faktycznie nieskażone białym człowiekiem, to należy je zwyczajnie zostawić w spokoju. Wszystkie inne poddają się nieubłaganemu upływowi czasu. C'est la vie, Gerard Depardieu, savourvivre i jeszcze kilka słów z dobrze znanego mi języka francuskiego!
No to masz babo placek. To znaczy, że urodziliśmy się za późno i nic ciekawego już w życiu nie zobaczymy. Wszystkie autentyczne wioski zostały już odwiedzone, autentyczni ludzie zaznajomili się z białasami, a autentyczne miejsca rozjechały chińskie walce. Nie pozostaje nic innego jak usiąść w domu, upleść sobie trochę liny i podwiesić pętlę do lampy. Wtedy za sto lat może w tym samym pokoju usiądzie inny człowiek i pomyśli 'Ach, gdyby tak urodzić się sto lat temu. To musiało być niesamowite życie! Takie autentyczne!'. Do czego zmierzam? A gdyby tak postawić śmiałą tezę, że to my sami, tu i teraz jesteśmy autentyczni. Więcej! Zastosujmy efekt skali i uznajmy, że wszystko co dzieje się w tej chwili jest autentyczne. Wywód zaczyna nabierać cech filozoficznego bełkotu, przechodzę więc do inżynierskich przykładów.
Wielu spotykanych ludzi starszych ode mnie, którzy swoje podróże zaczęli wiele lat temu, powtarza mi w kółko podobne zdania: 'Kiedyś to było podróżowanie, nie to co teraz z internetem i gpsem'. 'Kiedyś Tajlandia była dzika, a Azja południowo wschodnia na oczy nie widziała białego człowieka'. 'Jak ja tu zacząłem przyjeżdżać to to wyglądało zupełnie inaczej'. Nie ukrywam, że czasem sam wpadam w taką pułapkę i wydaje mi się, że znalazłem się w jakimś miejscu w ostatniej chwili. To, że odwiedzimy Tajlandię teraz, a nie 15 lat temu zmienia tylko jedną rzecz. Zobaczymy inne miejsce. Owszem, niewyobrażalnie się ono zmieniło przez te lata, ale to my możemy powiedzieć, że zobaczyliśmy je właśnie w takiej postaci, a nie podróżnik chwalipięta sprzed 15 lat. Ba! Sam Bóg raczy wiedzieć co będzie w Tajlandii za 15 lat, a wtedy to my będziemy mogli się stać podróżnikami chwalipiętami i powiedzieć komuś 'Oooo, synu, ty nic o życiu nie wiesz! W 2015 to było prawdziwe podróżowanie i autentyczne doświadczenia.' Jest też więcej niż pewne, że za kilka setek lat ludzie będą czytać o naszym codziennym życiu i zachwycać się jak bardzo autentyczny żywot wiedliśmy. Może nawet wystrój mojego pokoju trafi do Lipowca?
Napisałem, że autentyczne jest wszystko. Była to teza teraz sam ją obalę. Musicie mnie zrozumieć, po prostu nie mam aktualnie pod ręką kompana do żywej dyskusji, więc odbywam ją w mojej głowie. Jest wiele nieautentycznych rzeczy, a jeden z przykładów podałem na samym początku. Jestem jednak pewien, że to 'nieautentyczność' wpada czasem gdzieś pomiędzy swoje przeciwieństwo, a nie na odwrót. Sprawca tego jest zazwyczaj jeden i nazywa się pieniądz. Trudno się dziwić, że ludzie chcą jakoś zarobić na niezwykłych miejscach i zmieniają prawdziwą autentyczność w 'Autentyczność jak się patrzy, tu i teraz, zaraz odjeżdżamy, zapisz się koniecznie, specjalna zniżka dla ciebie, my friend, 100 dolarów'. Nie ma też nic złego w tym, że sporo ludzi chce takie miejsca odwiedzić i jest z tego zadowolona. Problem zaczyna się, gdy trafi się zrzęda i zacznie symfonię narzekania, że przecież to nie jest autentyczność, za której zobaczenie zapłacił majątek. Czy naprawdę trzeba mieć wiele oleju w głowie, żeby domyśleć się, że gdy coś kosztuje spore pieniądze to raczej nie jesteśmy grupą Indiana Jonesów, która w klimatyzowanym autobusie jedzie odkrywać nowe plemiona pełne autentyczności zapewnionej w ulotce? Najprawdopodobniej ktoś już tam przed nami był, a ten ktoś to kilka milionów ludzi, którzy zadbali o wyplenienie owej upragnionej autentyczności.
Co można uznać więc za prawdziwie autentyczne? Autentyczna jest pewna farma w Mongolii, gdzie ludzie żyją według własnych zasad, choć całkiem odcięci od cywilizacji nie są. Autentyczne są chińskie wioski, gdzie pojawienie się białego to prawie jak kometa Halleya. Autentyczna jest wioska Soptod, w której ludzie mają swoje ryżowe zmartwienia. Autentyczna jest Wioskanapiętnastymkilometrzeszosy niedaleko Pakse. Autentyczna jest pewna wyspa na krańcu Kambodży, gdzie można nawet rozkręcić własny biznes. 'Hoho, ale się Kotlet puszy i chwali ile to fajnych miejsc odwiedził'. Nie. Po prostu nie chcę oceniać miejsc, w których nie byłem więc wymieniam te, gdzie udało mi się dotrzeć. Mało przykładów? Autentyczne były zamarzające osady na Syberii, spotkania na Couchsurfingu w Moskwie i podróż autostopem z Czipsem. Ciągle za daleko? Autentyczne są osady na Mazurach, bacówki w Gorcach i wiejskie sklepy w Wieprzu.
Myślę, że każdy z Was już wie do czego dążę. Autentyczność otacza nas z każdej możliwej strony, ale my bardzo często na siłę jej nie zauważamy, patrząc uparcie w kierunku tych małych punkcików 'autentyczności podrabianej'. Nie potrzeba dużo, żeby w podróży, a nawet w zwykłym życiu zobaczyć te prawdziwe miejsca. Owszem, czasem trzeba przejechać autostopem 300 kilometrów od głównej drogi lub przez dwa dni iść przez las, ale zazwyczaj wystarczy przejść się na obrzeża miasta lub zatrzymać na chwilę w małej wiosce. Podejść do przypadkowego człowieka i zapytać jak mu leci. Wejść do sklepu i pod pretekstem kupienia batonika zagadać do sprzedawczyni. Uśmiechnąć się do dzieciaczka na ulicy i porozumieć z nim bez słów. Przyłączyć się do gry w piłkę z obcymi chłopakami na ulicy. Usiąść na ławce i wtapiając się w nią jak kameleon obserwować przechodniów. Pomóc starowince nieść zakupy po czym chętnie przystać na herbatkę i chwilę rozmowy. Musicie przyznać, że takie rzeczy nie wymagają wielkiego wysiłku fizycznego ani finansowego. Ale my friend, gwarantuję autentyczne doświadczenia, specjalna zniżka, zero złotych, zapisz się już teraz!
Bardzo trafne spostrzeżenia. Nigdy się nad tym tematem w taki sposób nie zastanawiałem.
OdpowiedzUsuńNie zgodziłbym się jednak do końca z Twoim stwierdzeniem:
" ... Sprawca tego jest zazwyczaj jeden i nazywa się pieniądz. (...) ".
A czy pieniądz to nie jest wypadkowa - pochodna - naszych pragnień i oczekiwań?
Taki skutek ludzkich - konsumenckich - zachcianek?
Czy przypadkiem głównym i jedynym sprawcą nie jesteśmy my sami i nasze zachcianki?
Paweł, zupełnie jak w buddyźmie - główną przyczyną bólu i cierpienia jest pragnienie.
OdpowiedzUsuńKotlet, Górski Karabach był autentyczny! :)
Nie zabierajcie gościowi przemyśleń :)
OdpowiedzUsuńNie, nie, zdecydowanie walcie własnymi przemyśleniami, o to mi chodzi :)
OdpowiedzUsuńPaweł, masz sporo racji i w sumie się zgadzam, ależ drugiej strony teoretycznie każdy mógłby realizować swoje zachcianki we własnym interesie i nie byłoby w tym nic złego, bo bogaty turysta z Niemiec nigdy nie dotarłby do Azji. Ale niestety taki mały Azjata czuje w powietrzu pieniądz i zapewnia wycieczki, które sprowadzają ludzi, którzy z kolei w pewnym sensie niszczą tą autentyczność. To miałem na myśli pisząc o pieniądzu :)
Bartek, tak, Karabach był zdecydowanie autentyczny!
No to po rozwinięciu swojej myśli przyznam, że Twoje przemyślenia są bardzo trafne i się z nimi zgadzam! :)
Usuń