sobota, 3 stycznia 2015

Kotlet po laotańsku - podsumowanie

Laos, jeszcze bardziej niż inne kraje na mojej trasie obfitował w autentyczne spotkania z niesamowitymi ludźmi. Przewodnicy w dżungli, wioska Soptod, Święta w Vientiane, drugie Święta w Pakse. Oprócz zwyczajowego siedzenia na ławce i gapienia się na ludzi mogłem ich zatem wypytywać, dopytywać i przepytywać. Były to tematy barszo różne, również te ciężkie i depresyjne. Postanowiłem jednak ich tu nie przytaczać i trzymać tradycję opisywania raczej mniejszych przywar spotykanych ludzi. O kondycji Kościoła, stosunkach z rządem i problemach ludzi musi słuchać mój pękający w szwach zeszyt. My pogadajmy sobie o Laotańczykach, bo jest o kim!

Fakt 1.
Laotańczycy są szaleni! We wszystkich tego słowach znaczeniach. Na każdym kroku wykazują się spontanicznością i nieobliczalnymi zachowaniami. Zaryzykuję stwierdzenie, że są najbardziej zwariowanym narodem, jaki spotkałem. Ten wulkan energii czerpanej z kosmosu udziela się wszystkim naokoło. Udzielił się również mnie skutecznie zapełniając energetyczną pustkę pozostałą po Chinach. 

Fakt 2.
Po mongolskiej muzyce, przyszła kolej na nową miłość. Laotański język. Nie wiem jak Wy, ale ja mam tak, że niektóre języki po prostu mi się nie podobają i nie mogę ich sobie przyswoić (nie muszę chyba pokazywać palcem na naszych zachodnich sąsiadów), zaś inne to muzyka dla uszu. Słówka same wtedy wchodzą do głowy. Lao należy należy do tych drugich. Czasem brzmi przezabawnie z racji nadmiaru samogłosek i możliwością pomylenia go z dźwiękonaśladownictwem natury. Mimo to, opanowałem naprawdę sporą ilość zwrotów. Kto wie, może zapiszę się w Krakowie na kurs Laotańskiego? 

Fakt 3.
Laotańczycy mają bardzo dobry gust. Prawdopodobnie wszczepili im go Francuzi. Objawia się to głównie w budowaniu pięknych posiadłości. Co prawda, czasem są one ustawiane obok sąsiednich domów z bambusa, ale aż tak nie razi to w oczy. Myślę, że co do tego faktu zdażyliście się już sami zorientować po niektórych zdjęciach. 

Fakt 4.
Laotańczycy są względem siebie niesłychanie lojalni i trzymają się zasady 'jeden za wszystkich...'. Gdy w jakimś mieście sprzedaje się kanapki, można być pewnym że w każdej budce cena będzie identyczna. Obok siebie stoi dziesięć identycznych stoisk z identycznymi towarami, ale panie żyją w pełnej zgodzie, nawet jedna drugiej wagę pożyczy jak trzeba. A może po prostu nie poznali jeszcze zasad wolnego rynku? Powyższa cecha objawia się też we wspólnym zdaniu na każdy temat. 

Fakt 5.
Palenie papierosów. Wygląda na to, że w Laosie palenie to ogromny wstyd. Jest wiele miejsc, gdzie obowiązuje całkowity zakaz palenia (dla nas to może nic dziwnego, ale w Azji pojęcie 'zakaz' funkcjonuje bardzo rzadko), a spotkałem się nawet z całymi miastami wolnymi od papierosów. Może to świadomość uzależnień, a może zabezpieczenie przed innymi używkami, których od papierosów nie zawsze łatwo odróżnić. 

Fakt 6.
Może i mało znaczący, ale przez cały mój pobyt nie przestawały mnie zadziwiać kompaktowe rozmiary Laotańczyków. Przede wszystkim nie grzeszą wzrostem, jest to zazwyczaj jakieś metr pięćdziesiąt pięć. Na przedstawieniach świątecznych w wiosce koło Pakse, z moim 1,76m byłem typowym człowiekiem drabiną, którego nikt nie lubi w kinach i teatrze. Oprócz wzrostu Laotańczycy są też zadziwiająco 'kompresowalni'. Gdy Sat siadał w kucki przy ognisku, wyglądało, że można by go z powodzeniem wpakować do bagażu podręcznego Ryanaira.

Fakt 7.
Brak okazywania uczuć. Pewnie jest to bardziej kwestia kultury niż usposobienia, niemniej jednak fakt jest faktem. Zakochani, czy to młodzi czy starzy, nijak nie dają po sobie poznać, że są parą. Można ich spokojnie pomylić z bratem i siostrą. Niemile jest też widziane okazywanie uczuć przez obcokrajowców. W wiosce Soptod do dzisiaj krąży legenda, jak to pewna francuska para POCAŁOWAŁA się na brzegu rzeki.

Fakt 8.
Dzieci. Kiedyś pisałem o uroczych Mongołkach, a teraz muszę powiedzieć, że dzieci laotańskie chyba je przebiły. Są przeurocze. Oprócz radosnego uśmiechu, całkowicie rozbrajają w kółko powtarzanym 'Sabaidee' i 'Hello' oraz entuzjastycznym mechaniem rączkami w kierunku każdego przechodnia. Śliczne są przede wszystkim laotańskie dziewczynki. Niejedna skradła moje serce. Żadna nie miała więcej niż 10 lat.

Fakt 9.
Night Markety. Pod względem kulinarnym najpiękniejsze, co mnie spotkało w Laosie. Przywykłem już do azjatyckiego jedzenia późno w nocy, a te miejsca idealnie się do tego nadawały. Za pół darmo można było pojeść do syta. W każdym większym mieście były również tak zwane Morning Markety, na których jadło się do południa. Te pierwsze pustoszały rankiem, natomiast te drugie popołudniu. Nie pojmę dlaczego nie można zrobić tych dwóch miejsc razem i nazwać All Time Market.

Fakt 10.
Hazard w Laosie. Bardzo prymitywny i zacofany, ale będący w ciągłym rozkwicie. Podstawą są laotańskie loterie, na które losy sprzedawane są na każdym rogu ulicy przez panie cały dzień spędzające przy plastikowych stolikach. Może zbyt ochoczo podciągnąłem to pod hazard... Zatem inny przykład. Do Wioskinapiętnastymkilometrzeszosy w czasie Świąt przyjechał obwoźny hochsztapler na kółkach. Miał ogromny wóz z wszelkimi magicznymi przyrządami. Kojarzył mi się ze średniowiecznymi magikami, jak z filmu 'El Medico'. Wieczorem rozkładał wielkie plansze z przedziwnymi malunkami, które symbolizowały różne stawki. Zasad nie pojąłem, ale wejściowe od 40 groszy i niewyobrażalne emocje przy zakładach, kazały mi myśleć o tym narodzie, jako urodzonych hazardzistach. 

Fakt 11.
Chociaż jeden negatyw. Koguty. Nie wiem jakim cudem, ale były wszędzie. Niezależnie czy spałem w małej wiosce czy w dużym mieście zawsze w okolicy było ich kilkanaście. Te małe skurczybyki zaczynały piać już koło 3 w nocy. Działał efekt domina. Gdy jeden się odezwał, inne musiały pokazać że przecież też dawno nie śpią. Bez stoperów do uszu nie wybierajcie się do Laosu.

Jak to wszystko podsumować? Wiecie, że w przyjaźni kotletowo-laotańskiej były chwile gorsze w postaci turystycznych enklaw europejskich. Zaraz potem prawdziwe oblicze tego narodu uderzało jednak podwójną dawką i znowu czułem się jak w egzotycznym wehikule czasu. Laos napełnił mnie radością, chęcią życia i siłą do dalszego podróżowania. Znalazłem tu zatem wszystko czego potrzebowałem. To przepiękny kraj, na który czyha tak wiele niebezpieczeństw...

Bądź zdrów, Laosie! Bardzo chciałbym Cię jeszcze kiedyś odwiedzić, ale usadowiłeś się tak daleko od Europy, że nie wiem czy będzie to możliwe. Żegnaj zatem, trzymaj się ciepło i pod żadnym pozorem nie daj zjeść Chińczykom i europejskim turystom!

Farewell, Laos!

2 komentarze:

  1. Nie stworzyli czegoś takiego jak "All Time Market" bo byś tam pewnie na non stopie siedział i jadł a my nie mielibyśmy czego czytać!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie jakiś naród ludzi właściwego wzrostu!

    OdpowiedzUsuń