czwartek, 4 grudnia 2014

Kotlet po chińsku - podsumowanie

Powoli zbliżam się do końca trzeciego miesiąca mojej podróży. Za mną Chiny. Dziwne. Nigdy bym nie powiedział, że będę tu podróżował, a co dopiero że przejadę je autostopem. Z większości postów biła pewnie euforia i pozytywne zaskoczenie Chińczykami. Ale czy do końca tak jest? Wstrzymam się z wnioskami, najpierw kilka faktów. 

Fakt 1.
Chińczycy nienawidzą pustych przestrzeni. Fakt ten muszę przytoczyć jako pierwszy, bo wynikają z niego kolejne. Mam wrażenie, że jakiś główny planista Chin siedzi nad mapą i wyszukuje jakiekolwiek wolne miejsca, gdzie możnaby upchać jeszcze trochę ludzi. Gdy okolica jest mało industrialna to małe ludziki pozbywają się pustek tworząc na nich pola i grządki. Nieważne czy to jest węzeł autostrady czy pas zieleni na drodze albo strome góry. Do około 45 stopni nachylenia z powodzeniem dają sobie radę, później tworzą terasy i oszukują naszą Matkę Naturę. 

Fakt 2.
Chińczycy uwielbiają burzyć. Gdy pustych przestrzeni już nie ma, planista wpada na rewelacyjny pomysł. Zburzmy wszystko, a w tym miejscu wybudujmy coś większego, co pomieści więcej naszego wspaniałego narodu. W ruch idą buldożery i zamiast klimatycznych domków powstają gigantyczne drapacze chmur. Czasem rosną one w irracjonalnych miejscach. Nie raz miałem wrażenie, że ktoś po prostu przyszedł i powiedział 'jakoś tu pusto, weźmy zbudujmy miasto'.

Fakt 3.
Gdy wszystko już jest wyburzone, a chwilowo nie ma pieniędzy na budowanie, przychodzi czas na kolejne ulubione zajęcie czyli planowanie. Myślenia do przodu w kwestiach budowlanych moglibyśmy się od Chińczyków uczyć. Często mijałem pola poza miastami, gdzie gotowa była cała siatka dróg i infrastruktury. Brakowało tylko wieżowców. Pewnie czekają, aż ich populacja przekroczy dwa miliardy. 

Fakt 4.
Chińczycy uwielbiają transportować. Nie mam pojęcia czemu, ale prawie każdy dysponuje półciężarówką, motorkiem z naczepą lub chociaż małą przyczepką. Cały czas myślą tylko o tym, co by tu przewieźć. Worki z cementem, trzoda, stosy warzyw, kompletna rodzinka, śmieci. Cokolwiek. Byleby tylko nie jechać z pustym przebiegiem. 

Fakt 5.
Skośnoocy przyjaciele kochają show w każdej postaci. Może to być występ szalonych wokalistów, dzikie tańce na imprezie lub uliczne występy trenowanych psów. W każdym szanującym się mieście co kilka dni musi być też pokaz sztucznych ogni. W samochodach nie wystarczy mieć zwykłego radia. Musi być radio z ogromnym wyświetlaczem, na którym pokazywany jest teledysk z laserami, dymami i Murzynami w rolach głównych. Podobnie do Mongołów naród ten lubi też karaoke. Z tą różnicą, że talentów do śpiewu Bóg im poskąpił. Porównałbym ich głosy do ujadania zabijanego kozła z mojej farmy w Mongolii.

Fakt 6.
Chińczycy są leniwi. Zapracowani w biurach może i owszem, ale o jakimkolwiek ruchu nie ma mowy. Tylko jeden przykład. Swego czasu Katie Melua śpiewała o 9 milionach rowerów w Pekinie. Nie wiem jak by się to rymowało, ale teraz trzeba by zmienić słowa piosenki na 'There are nine million electrical bicycles in Beijing'. Wszyscy poruszają się bowiem na bezgłośnych elektrycznych skuterach lub rowerach z silnikowym wspomaganiem. Dziewięć milionów rowerów w Pekinie może i jest, ale służy jako kwietniki, suszarki i rusztowania budowlane. W całej stolicy widziałem może 3 osoby na klasycznych rowerach. Żeby trochę zmieniło się moje wyobrażenie na ten temat, musiałem wyjechać na głęboką chińską wieś. 

Fakt 7.
Kompletny brak orientacji w terenie. Fakt, który niesamowicie utrudniał mi przemieszczanie się. Co z tego, że nauczyłem się po chińsku, jak zapytać 'gdzie jedziesz?', skoro większość nie umiała wskazać mi celu na mapie. 'Yyyy' i drapanie się po głowie czasem doprowadzało mnie do furii, gdy musiałem w ciągu sekundy podjąć decyzję czy wsiadać. Rozumiem, że można się nie do końca orientować na mapie, ale wskazywanie z pełnym przekonaniem swojego celu gdzieś w Indiach to już przesada...

Fakt 8.
Chińczycy uwielbiają jeść. Nie chodzi o ilości, ale o ciągłe zapychanie czasu podjadaniem. Są w tym mistrzami. A to ciasteczko, a to kurza stopka, a to zgniłe jajo, a to płuco w marynacie. Zagryzają coś praktycznie cały czas i oczywiście wszystkim z chęcią czestują. Gdy pierwszy raz wszedłem do chińskiego sklepu, przez pół godziny krążyłem między półkami rozpaczliwie szukając czegokolwiek, co przypominało by polskie jedzenie i mogło posłużyć jako względnie pełnowartościowy posiłek. Nic z tego. Jedna trzecia sklepu to przekąski, druga część to ciastka (przez ten miesiąc zjadłem ich chyba kilka kilogramów), a ostatnia to chińskie zupki. 

Fakt 9.
Chińska chęć rozmowy. Patrząc globalnie to piękna cecha. Rzadko zdarzali mi się kierowcy, którzy nie odzywali się słowem. Rozmowy toczyły się o byle czym, a mój telefon z translatorem często był rozgrzany do czerwoności. Gorzej gdy delikwent nie umiał pisać na klawiaturze, co zdarzało się dosyć ciężko. Nie przeszkadzało to jednak w dalszej 'rozmowie'. Opowiadali oni wtedy niekończące się historie i cały czas zadawali pytania. Odpowiadałem jakimś grymasem twarzy i było to dla nich wystarczające, żeby kontynuować wywód. Czasem bolała mnie już głowa od tego trajkotania. 

Fakt 10.
Chińczycy jedzą na ulicy. Gdy tylko zapadnie zmrok i nadejdzie pora kolacji, ulice ożywają. Mieszkańcy oświetlają swoje,  wydawałoby się opuszczone witryny oraz miejsca na chodniku i zaczyna się uczta. Gotują, pieką, smażą i grilują. Co się da, gdzie się da i jak się da. Nie chodzi mi tu o atrakcje typu skorpiony czy tarantule. Po prostu zwyczajne jedzenie, które w wielu przypadkach jest niebem w gębie. Ten tak zwany streetfood to coś, za co pokochałem Chiny.

Fakt 11.
Kultura osobista. Nie będę komentował, po prostu wymienię. Plucie WSZĘDZIE (łącznie z podłogą w pokoju czy posadzką w muzeum). Bekanie przy stole. Donośne wydalanie gazów w inny sposób. Dłubanie w nosie, uszach i zębach specjalnie do tego celu zapuszczonym paznokciem małego palca. Wypluwanie tego czego nie da się przegryźć na stół lub pod niego. Wyrzucanie śmieci przez okno. Wylewanie pomyji na ulicę. Robienie kupy przez dzieci na środku chodnika (przy głośnych zachętach rodziców). I tak dalej... Nie jestem jakoś uczulony na punkcie takich zachowań, ale czasami nawet ja miałem dość.

Fakt ponad wszystkie fakty.
Były rzeczy dobre, były trochę gorsze. Niech Wam to jednak nie zakłóci obrazu Chińczyków. Są oni jednym z najbardziej uczynnych, otwartych, uśmiechniętych i pomocnych narodów, jakie poznałem w swoim życiu. Jeżdżąc autostopem można być pewnym, że ktoś cię weźmie, podwiezie pod dokładny adres, poczęstuje milionem smakołyków, najczęściej zaprosi na gigantyczny obiad, czasem zapłaci za hotel i zawsze da ci swój numer, żebyś dzwonił w razie jakichkolwiek problemów. Tacy są Chińczycy i chcę, żeby taka wizja pozostała po tym poście. 

Czy Chiny są zatem podróżniczym rajem, gdzie mógłbym zostać jeszcze kilka miesięcy? Nie. Dlaczego? Nie wiem. A przynajmniej nie do końca wiem. Po tym miesiącu mam dość. Nie chciałbym tu zostać dłużej, a jeśli kiedyś tu wrócę to na pewno po długiej przerwie. Zmęczyłem się ciągłym hukiem, trąbieniem na mnie na drogach, wrzaskami, brakiem jakiejkolwiek pustki czy prywatności i wdychaniem spalin. Niesłychanie cieszę się, że tu przyjechałem bo gdyby nie to, nadal byłyby one dla mnie tajemnicze i nieosiągalne. Przekonałem się jednak na własnej skórze, dlaczego wiele spotkanych osób omija ten kraj w drodze do Azji południowo-wschodniej. Chiny mnie wyeksploatowały tak, jak eksploatują każdy najmniejszy skrawek swojej ziemi. Musiałem tu roztrwonić nie tylko sporą część swojego budżetu, ale również podróżniczej energii. Mam nadzieję, że chociaż to drugie okaże się surowcem odnawialnym.

10 komentarzy:

  1. Po przeczytaniu 8,9,10 stwierdziłam, że byłaby ze mnie Chinka. Zmieniłam zdanie przy numerze 11 ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się zastanawiam nad jednym. Teraz jesteś w Laos. Kto tam żyje?
    Laosianie?
    Laosie?
    Laosśianie?

    Wdzięczny byłbym za odpowiedź, bo mnie to bardzo zastanawia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to jest niegłupie.... :D

      Usuń
    2. Idąc za ciosem - jakby Kotlet pojechał do Bangladeszu to spotkałby tam .... ?
      Bangladeszońcyków?
      Bangladeszońców?

      I kto mieszka w Bangladeszu? Bangladeszończycy? Bangladeszanie?

      Usuń
    3. Bangladeszaninów lub Bangladeszczyków;) I Fakt nr 11 trochę przypomina mi mazury z niektórymi członkami załogi;p

      Usuń
  3. Laotanczycy, dokladnie :) Prawdziwa humanistka Kasia mnie ubiegla ;) Co do Bangladeszu nie mam pojecia, nie bylo mnie tam :P
    Paula, to teraz wyobraz sobie co sie musialo dziac w Chinach ze nawet mi to zaczelo przeszkadzac :D

    OdpowiedzUsuń
  4. E tam. Na Odrowąża po północy za oknem mam to samo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nawet nie chcę myśleć...;) i widzę, że nowe miejsce to nowa karteczka będzie( wcale nie nalegam;p)

    OdpowiedzUsuń