Nie tak dawno, dawno temu, ale za to zdecydowanie za siedmioma górami i za siedmioma rzekami, wędrował sobie pewien mały, wesoły Ludzik. Poznawał nowe krainy, przeżywał przygody i zdobywał wspaniałych przyjaciół. Gdy wyruszał, nie zastanawiał się nad tym, ile zajmie mu wędrówka. Nie myślał o tym również podczas przemierzania kolejnych krajów. Cieszył się każdą chwilą, nie patrzył na zegarek, a daty pojawiały się tylko w jego ogromnym notatniku. Pewnego dnia jednak zaglądnął do kalendarza, obliczył dni i bardzo się zasmucił. Wszystko wskazywało na to, że nie uda mu się dotrzeć do rodzinnych stron przed Świętami. W dodatku, gdy zakreślił swoje plany na mapie, okazało się, że w tym czasie będzie w kompletnie nieznanej mu baśniowej krainie. Udał się więc do wyroczni o imieniu Google i zapytał ją o ten zakątek świata.
- Drogi Ludziku, to miejsce zupełnie inne niż te, które poznałeś dotychczas. Tam niewiele wiedzą o Twoich Świętach, a ich wierzenia są całkowicie odmienne. Tam nie lubią takich jak Ty...
- Ale przecież musi tam być ktoś podobny do mnie. Proszę, Wyrocznio, znajdź coś!
- Niestety moja moc tam nie sięga, jesteś zdany tylko na siebie.
Ludzik słuchał tego wszystkiego i był coraz bardziej zaniepokojony. Lubił poznawać inne wierzenia, ale Święta były dla niego od zawsze bardzo ważne. Pogodził się już z tym, że nie spędzi ich ze swoimi bliskimi, jednak chciał przynajmniej znaleźć kogoś tej samej wiary. Spotykał takich ludzi już wiele razy w swojej wędrówce i dobrze wiedział, że zawsze przyjmą go z otwartymi rękami. Gdyby nie ci ludzie, Ludzik nie doszedłby tak daleko.
Mimo wszystko Ludzik się nie poddał. Dotarł do odległej krainy, przekroczył jej mistyczne bramy, a następnie zaczął ją poznawać z uśmiechem i pozytywnym nastawieniem. Zaglądał do kolejnych wiosek i usilnie wypytywał czy ktoś nie słyszał o podobnych jak on. Powtarzał słowa Święta i Kościół, które w jego stronach były czymś oczywistym. Egzotyczni mieszkańcy byli bardzo życzliwi, jednak nikt nie słyszał o tym, czego poszukiwał wędrowiec. 'A może - pomyślał Ludzik - tutaj naprawdę nikt nie zna Świąt? Może przyjdzie mi je spędzić w moim szałasie samotnie?' Ludzik widział nie tylko dobre rzeczy. W kilku miejscach mu się nie podobało i pomimo, iż w nich również szukał schronienia na Święta, miał cichą nadzieję, że go tam nie znajdzie. Wbrew wszystkim przeciwnościom nie tracił on jednak nadziei. Zbliżał się do największej wioski w całej krainie. Wyrocznia wspominiała, iż tam mogą być ludzie o jego wierze. Długo zajęło mu rozszyfrowanie jej słów. Wreszcie udało się oznaczyć miejsce na mapie stolicy. Do Gwiazdki pozostało mu zaledwie pięć dni, ale wiedział, że mieszkańcy są życzliwi i dowiozą go w porę na miejsce.
Wtedy wydarzyło się coś, czego Ludzik nie mógł przewidzieć. W ostatniej wiosce przed dużą stolicą, Ludzik się rozchorował. Niejednokrotnie czuł się już źle w podróży, jednak tym razem było dużo gorzej. Wieczorem nagle przyszły dreszcze i drgawki. Na przemian odczuwał przejmujące zimno krain, z których niedawno powrócił i tropikalne gorąco, gdzie zmierzał. Mógł się ogrzać tylko dzięki gorącej wodzie, która jak się później okazało, wręcz poparzyła mu plecy. Wtedy wydawała mu się zimna. W nocy biegał po przeróżnych krainach, których jego wyobraźnia nie była w stanie ogarnąć, a gdy się budził wyglądał, jakby ktoś wylał na niego kilka wiader wody. Ludzik bał się nie na żarty, ponieważ wszystkie objawy były podobne do schorzenia, przed którym ostrzegano go w jego małym państewku na drugim końcu świata. Uczeni nazywali je malarią. Powtarzał sobie, że choroba ta w tej chwili jest rzadko spotykana w tych rejonach, a to co go spotkało to musi być zwykłe przeziębienie. Niemniej jednak musiał zostać w wiosce dłużej niż planował, gdyż najdalsza wyprawa następnego dnia, jaką był w stanie odbyć, skończyła się na targu z wodą pitną. Gdy wrócił do pokoju czuł się jak po przebiegnięciu maratonu.
Drugiego z kolei poranka poczuł się choć trochę lepiej. Z powodu gorączki nie do końca mógł normalnie funkcjonować, ale zebrał resztki sił, zamknął panikę w odległej szafie i z ogromnym wysiłkiem zaczął obmyślać plany awaryjne. Wiedział, że musi przemieścić się do owej dużej osady. Gdyby faktycznie złapał tą dziwną chorobę, następny atak przyjdzie za dwa lub trzy dni. Chciał być bliżej krainy zwanej Tajlandią, gdzie mieszkali dużo lepsi znachorzy. W obecnym miejscu była niewielka szansa na pomoc. Z ogromnym wysiłkiem wziął więc swój ciężki tobołek i wyszedł na trasę. Jak zwykle Ktoś z góry nad nim czuwał, bo już po kilku godzinach był na miejscu. Zaglądnął do pierwszej gospody i zapytał o najtańszy nocleg. Ku ogromnej radości usłyszał w odpowiedzi swój ojczysty język z dalekich stron! Ludzik nie mógł w to uwierzyć, ale w gospodzie pracował jego krajan. Wiedział już, że będzie się tam dobrze czuł i będzie miał szansę wyzdrowieć.
Z każdym dniem Ludzik czuł się lepiej. Cały czas obawiał się przyjścia nawrotu choroby, jednak ten się nie zjawiał. Wizja spędzenia Świąt w szpitalu w odległej miejscowości nazywanej tu Bangkok szczęśliwie się oddalała. Jak zwykle Ludzik szukał pozytywów. Tym razem długo musiał się zastanawiać, ale w końcu wymyślił, że plusem było zaoszczędzenie sporych pieniędzy na strawie. Przez te dni jego organizm z trudem przyjmował jeden posiłek dziennie. Z tego wszystkiego postanowił zaszaleć i kupić sobie coś, co w jego kraju znał jako pizza. Od tego momentu Ludzik zaczął odzyskiwać siły i jeść podwójne porcje.
Ludzik spotkał też inną, niesłychanie sympatyczną wędrowniczkę ze swojej malutkiej Ojczyzny. Nie mógł się nadziwić, że tak wiele jego rodaków lubi wędrować. Niedługo wracała ona magicznym pojazdem, który miał ją przenieść spowrotem dosłownie w kilka godzin. Dobra dusza zgodziła się zabrać ze sobą trochę rzeczy Ludzika. Korzystając z okazji i nadchodzących Świąt, Ludzik postanowił odmienić swoją podróż. Wyrzucił więc wszystko z tobołka. Następnie przekazał nowej znajomej nie tylko masę ciepłych ubrań z północnych krain, ale też sporo rzeczy niepotrzebnych i około połowy tych potrzebnych. Zastanawiał się długo nad swoją ulubioną kolorową czapką, ale w końcu ją sobie zostawił. Tobołek uległ niesamowitemu zmniejszeniu. Ludzik wysłał nawet swój ogromny zeszyt i zastąpił go małym notatnikiem. Zrobił to wszystko, bo wreszcie zrozumiał, że przywiązanie do jego drobnostek w tobołku nie ma sensu. Nie miało sensu też posiadanie rzeczy na zapas, bo plany i tak w każdej chwili mogą być zburzone. Teraz już wiedział, że nawet w obliczu słabości, poradzi sobie z tobołkiem.
Po tych wszystkich wydarzeniach nastąpiła jeszcze jedna niespodzianka. Ludzik znalazł innych Ludzików! Ludziki w jego Kościele bardzo ucieszyli się z jego przybycia. Nie mogli się nadziwić, że przebył lądem tak wiele kilometrów, aby dotrzeć do tego zakątka na końcu świata. Pomimo osłabienia po chorobie, Ludzik wręcz skakał z radości. Wiedział już, że będzie miał gdzie spędzić tak ważne dla niego Święta.
O obcej osadzie słyszano wiele złego. Wielu włóczykijów ostrzegało Ludzika, aby nie jechał w tamte rejony. Ten jednak znalazł tam same dobre rzeczy. A to, że sama wioska nie była ciekawa, kompletnie go nie przejmowało. Bo Ludzik przezwyciężał to wszystko pozytywnym nastawieniem.
I wtedy Ludzik się zamyślił. 'A może właśnie tak powinny wyglądać każde Święta? Może nie powinienem ich zawsze brać za pewnik, na który wystarczy trochę poczekać? Może to dobrze, że musiałem o nie trochę powalczyć i pokonać wiele przeciwności łącznie z własną słabością? Tak! - aż wyskoczył z łóżka Ludzik - Przecież zawsze miałem to wszystko na tacy i przez to tego nie doceniałem. A może Święta to nie tylko te kilka dni, ale przede wszystkim te długie dni przygotowań. Nie tych gorączkowo spędzonych w sklepach. Tych prawdziwych Przygotowań. Teraz już wiem ile naprawdę one znaczą. Teraz już wiem...' I z tą myślą, ukołysany szumem palm, Ludzik zapadł w spokojny sen...
Opowieść napisana pod chwilowym wspomnieniem lektury 'Grinch - Świąt nie będzie' :)
A na koniec wszystkim dużym i małym;
tym, którzy jeszcze są w świątecznej gorączce i tym, którzy już wyluzowani siedzą w fotelach;
tym, którzy spędzą je w domach i tym, którzy będą w drodze;
tym uśmiechniętym i tym smutnym;
tym których nie znam i tym, z którymi niejednym opłatkiem się już dzieliłem,
Kotlet życzy
WESOŁYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA!
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!
OdpowiedzUsuńW sobotę dziobaliśmy ziarno w Twojej intencji ;-).
OdpowiedzUsuńSołych!
Wesołych Świąt Podróżniku; i nie choruj nam już więcej.
OdpowiedzUsuńW Wigilię wszyscy będziemy z Tobą.
Dzieki Wujo! ;) Z chorowaniem to powiedzmy, ze obiecuje ze sie postaram ;)
UsuńZainspirowany akcją "Świąteczny sucharek dla klienta" u mnie w pracy ułożyliśmy z Natalią kolędę dla Ciebie Kotlet :). Śpiewaj ją pod "Przybieżeli do Betlejem".
OdpowiedzUsuńUwaga, i raz, i dwa i trzy i cztery i :
Siedzi Kotlet se w Laosie - O ja Cie!
Ogląda tam Kevina jak w Polsacie.
W atmosferze świątecznej,
wśród dżungli niebezpiecznej.
Siedzi se
i ryż je.
Haha! No nie moge, na przemian leze ze smiechu i sie wzruszam ;) Dzieki wielkie, bede sobie podspiewywal cala Wigilie ;P Pozdro dla poetow! :)
Usuń