Z Moron wyruszyłem dopiero około 13, co nie wróżyło dobrego dnia autostopowego. Pierwszy kierowca okazał się być kolejnym, który wiedział lepiej czego potrzebuję. Usilnie próbował mnie zawrócić i zawieźć na postój taksówek. Przypadki takie są równie częste, jak irytujące. Na powtarzanie nazwy docelowego miasta delikwent tylko przytakuje, bo przecież taksówka bardzo chętnie tam pojedzie. Kilka razy musiałem nakładać przez to dobrych kilka kilometrów marszu, więc nauczyłem się, że nie można się w takich sytuacjach cackać. Trzeba od razu chwytać za klamkę i powoli otwierać drzwi, aż się zatrzyma i pozwoli wysiąść. Tak było też w tym przypadku. Kolejny transport był lepszy - prawie 100 kilometrów, ale za to wylądowałem na całkowitym pustkowiu. Auto pojawiało się raz na 10 minut, więc spokojnie rozsiadłem się na poboczu i wstawałem, gdy na horyzoncie pojawiała się chmura kurzu. Brak jakiejkolwiek wioski w pobliżu był trochę niepokojący, ale pocieszałem się, że jeszcze nie jest tak późno i coś na pewno się trafi. Miałem rację. Po pół godzinie jechałem dalej, tym razem jakieś 20 km. Zostałem wysadzony na odcinku, gdzie budowana była nowa droga. Szczerze mówiąc nie wiem dla kogo, bo ruch był raczej symboliczny. Tak czy inaczej nie była ona jeszcze otwarta, co skutkowało dowolnością przemieszczania się samochodów wokół niej. Dla mnie był to ogromny minus, gdyż musiałem stać na środku, wypatrywać potencjalnych transportów dużo wcześniej i starać się dotrzeć na któreś koleiny wzdłuż nowej drogi, które akurat wybrał kierowca. Czasem bywało to komiczne, gdy biegłem z plecakiem na przełaj przez step, żeby przeciąć drogę jakiemuś samochodowi. Niektóre z nich ewidentnie się mnie bały i uciekały jeszcze głębiej w step. Taki mały Kotlet, a takie wielkie samochody się go boją.
Stacja benzynowa. |
Nowa droga. Posłuży dziesięciolecia, bo prawie nikt nią nie jeździ |
Żeby się rozgrzać, szedłem powoli do przodu. Uznałem, że jak nic nie przyjedzie to na Boże Narodzenie może dojdę do Chin. Wreszcie zobaczyłem w oddali jakąś wioskę. Nie była przy drodze więc wyglądała jak każda inna, jednak na 90% byłem pewny, że to ta sama, w której dwa tygodnie wcześniej miałem przyjemność uczestniczyć w uroczystościach pogrzebowych. Przy trasie był natomiast mały barek, gdzie zatrzymał się bezpośredni autobus do UB. Kolejne namowy na zabranie mnie i kolejne gigantyczne zdziwienia, że jednak nie chcę jechać. Z tego wszystkiego zrobiła się 17. Do zmroku miałem maksymalnie dwie godziny. W momencie zachodu słońca zrobiło się oczywiście okropnie zimno, więc odezwał się głos kotletowego rozsądku. 'Nie bądź głupi, nawet jak coś teraz złapiesz to wylądujesz pośrodku stepu ciemną nocą.' Powoli uczę się go słuchać w każdej sytuacji. Mrozy rzędu kilkunastu stopni raczej przekreślały nocleg w namiocie. Cóż mi pozostało... Skierowałem swoje kroki w stronę wioski, licząc że sympatyczna rodzina będzie mnie jeszcze pamiętać i przyjmie na jedną noc. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że wioska była, jak na mongolskie standardy, naprawdę duża. Poprzednim razem, gdy ją opuszczałem jechałem autobusem i od razu zagadałem się z jakimś chłopcem, więc nie było szans na zapamiętanie drogi. Dostałem się tam natomiast w środku ciemnej nocy siedząc na tylnim siedzeniu i będąc przekonanym, że błądzimy po bezdrożach. Jednym słowem odnalezienie małej chatki w gąszczu małych uliczek graniczyło z cudem. 'Dobra, skup się! Z geografii jedynek nie miałeś, orientację też masz nie najgorszą, więc jakoś dasz radę'. Wytężyłem wszystkie zmysły od pierwszego do dziesiątego. 'Wjechaliśmy do wioski z tamtej strony, później chyba był jakiś rozwalony mur... Pamiętasz? Pomyślałeś, że to jakies ruiny...'. Jest mur! 'Ok, dawaj dalej. Przy murze w lewo, później małą uliczką i w prawo...?'. Ślepa, pudło. 'No to wracamy, może jednak w drugą stronę...'. Też pudło. 'Skup się, skup się, skup się!!' W międzyczasie już prawie się ściemniło, wszystkie domy pozamykane na pięć spustów, na bitych drogach pomiędzy domami ani żywej duszy. 'Dawaj Kotlecie, postaraj się bardziej'. Na odtwarzaniu trasy spędziłem jakieś pół godziny, za każdym razem trafiając na ślepe zaułki. Jakimś dodatkowym zmysłem wydawało mi się jednak, że zmierzam w dobrą stronę.
- Może to w ogóle nie ta wioska?!
- Nie no, bez jaj, okolica jakaś znajoma, jestem prawie pewien, że zbliżamy się do celu. - rozpocząłem konwersacje z jedyną rozmowną osobą w okolicy.
- Okej, jakie inne opcje?
- Hmm...
- Hmmm...
- Mam! Zdjęcia!
- No jasne! Że też JA na to nie wpadłem.
Wyciągnąłem aparat i zacząłem cofać się dwa tygodnie wstecz. Kotlet i babcia, Kotlet i dziecko, Kotlet i jacyś faceci, wnętrze domku... Kto robił takie bezużyteczne fotki?? Wreszcie jest! Rodzina, w tle chatka i dalszy domek z niebieskim dachem. Rozejrzałem się dookoła - co drugi dach niebieski. Yhm. Szukamy dalej. Domek z niebieskimi ścianami. Już trochę lepiej. Podskoczyłem do góry. Coś jest! I to rzut kamieniem, w rzędzie domów obok. Pokonałem krótki labirynt ścieżek i wreszcie dotarłem. Znajoma brama, przez którą ostatnio bezcermonialnie wparował mój kierowca. Wybawienie. 'Zaraz, zaraz coś jest jednak inaczej...'. Brama zamknięta, furtka zaryglowana. Niedobrze. Obszedłem cały kwartał domków, zostałem obszczekany przez każdego psa podwórkowego, ale dostałem się na tyły domu. Dwie z trzech jurt zniknęły, chatka zamknięta, podwórko puste. 'Ekstra, akurat teraz postanowili wyjechać na wczasy do ciepłych krajów czy co?'. Tym samym runął cały plan. Rozważałem przez chwilę przeskoczenie przez płot i próbę dostania się do jurty, jednak perspektywa zobaczenia mnie przez jakiegoś sąsiada nie była kusząca. Policja prawdopodobnie dotarła by tam następnego dnia popołudniu, ale nie podjąłem ryzyka.
- No cóż, trzeba wymyśleć nowy plan.
- Co ty nie powiesz...
- Rusz głową, bo zostaniesz na lodzie dosłownie i w przenośni, czyli albo zamarzniesz gdzieś w tej wiosce albo będziesz się telepał z zimna całą noc w namiocie.
- Dobra, szukamy otwartej bramy.
Zamknięte... zamknięte... pies... dwa psy... otwarte! Zapukałem do okna. Gospodyni niby wyszła, ale chyba udawała, że nie wie o co mi chodzi. Nie trzeba dużo, żeby zrozumieć że chcę gdzieś przenocować, ale nie mogłem przecież się na siłę wepchnąć do czyjegoś domu, więc musiałem odpuścić. Doszedłem do czegoś w rodzaju centrum i zauważyłem sklep, w którym jeszcze świeciło się światło. 'Ha! Biegniemy!'. Wparowałem do środka i z kilkudziesięciu poznanych mongolskich słów skleciłem coś w stylu 'Ja tu spać, jutro jechać, noc zimno'. Słów spać i jechac nie znałem po mongolsku, ale w migowym jak najbardziej. Pani się uśmiechnęła, ale nic nie powiedziała. Uznałem, że to moja ostatnia deska ratunku i w najgorszym wypadku będę okupował sklep. 'Przecież mnie nie wyniosą siłą.' Siadłem więc przy piecu, uśmiechałem się szeroko, licząc na kotletowy urok osobisty i czekałem na rozwój wypadków. Pani chyba zrozumiała aluzję i z równie szerokim uśmiechem zamknęła sklep i pokazała na tylne drzwi. Zaprowadziła mnie do swojego domu, gdzie czekali już na nią mąż i córeczka. Wspólnie radzili nade mną, pokazywali mnie palcami i wesoło rozmawiali. Wreszcie pani domu usadziła mnie przy stole, dała solidną porcję makaronu z mięsem kozy i miseczkę ciepłej wody. Posiedzieliśmy chwilę prowadząc dosyć ułomną rozmowę w migowo - mongolskim, po czym rozłożono mi koc obok pieca. Tylko na to czekałem! Padłem jak zabity i po 30 sekundach już mnie nie było.
- Może to w ogóle nie ta wioska?!
- Nie no, bez jaj, okolica jakaś znajoma, jestem prawie pewien, że zbliżamy się do celu. - rozpocząłem konwersacje z jedyną rozmowną osobą w okolicy.
- Okej, jakie inne opcje?
- Hmm...
- Hmmm...
- Mam! Zdjęcia!
- No jasne! Że też JA na to nie wpadłem.
Wyciągnąłem aparat i zacząłem cofać się dwa tygodnie wstecz. Kotlet i babcia, Kotlet i dziecko, Kotlet i jacyś faceci, wnętrze domku... Kto robił takie bezużyteczne fotki?? Wreszcie jest! Rodzina, w tle chatka i dalszy domek z niebieskim dachem. Rozejrzałem się dookoła - co drugi dach niebieski. Yhm. Szukamy dalej. Domek z niebieskimi ścianami. Już trochę lepiej. Podskoczyłem do góry. Coś jest! I to rzut kamieniem, w rzędzie domów obok. Pokonałem krótki labirynt ścieżek i wreszcie dotarłem. Znajoma brama, przez którą ostatnio bezcermonialnie wparował mój kierowca. Wybawienie. 'Zaraz, zaraz coś jest jednak inaczej...'. Brama zamknięta, furtka zaryglowana. Niedobrze. Obszedłem cały kwartał domków, zostałem obszczekany przez każdego psa podwórkowego, ale dostałem się na tyły domu. Dwie z trzech jurt zniknęły, chatka zamknięta, podwórko puste. 'Ekstra, akurat teraz postanowili wyjechać na wczasy do ciepłych krajów czy co?'. Tym samym runął cały plan. Rozważałem przez chwilę przeskoczenie przez płot i próbę dostania się do jurty, jednak perspektywa zobaczenia mnie przez jakiegoś sąsiada nie była kusząca. Policja prawdopodobnie dotarła by tam następnego dnia popołudniu, ale nie podjąłem ryzyka.
- No cóż, trzeba wymyśleć nowy plan.
- Co ty nie powiesz...
- Rusz głową, bo zostaniesz na lodzie dosłownie i w przenośni, czyli albo zamarzniesz gdzieś w tej wiosce albo będziesz się telepał z zimna całą noc w namiocie.
- Dobra, szukamy otwartej bramy.
Zamknięte... zamknięte... pies... dwa psy... otwarte! Zapukałem do okna. Gospodyni niby wyszła, ale chyba udawała, że nie wie o co mi chodzi. Nie trzeba dużo, żeby zrozumieć że chcę gdzieś przenocować, ale nie mogłem przecież się na siłę wepchnąć do czyjegoś domu, więc musiałem odpuścić. Doszedłem do czegoś w rodzaju centrum i zauważyłem sklep, w którym jeszcze świeciło się światło. 'Ha! Biegniemy!'. Wparowałem do środka i z kilkudziesięciu poznanych mongolskich słów skleciłem coś w stylu 'Ja tu spać, jutro jechać, noc zimno'. Słów spać i jechac nie znałem po mongolsku, ale w migowym jak najbardziej. Pani się uśmiechnęła, ale nic nie powiedziała. Uznałem, że to moja ostatnia deska ratunku i w najgorszym wypadku będę okupował sklep. 'Przecież mnie nie wyniosą siłą.' Siadłem więc przy piecu, uśmiechałem się szeroko, licząc na kotletowy urok osobisty i czekałem na rozwój wypadków. Pani chyba zrozumiała aluzję i z równie szerokim uśmiechem zamknęła sklep i pokazała na tylne drzwi. Zaprowadziła mnie do swojego domu, gdzie czekali już na nią mąż i córeczka. Wspólnie radzili nade mną, pokazywali mnie palcami i wesoło rozmawiali. Wreszcie pani domu usadziła mnie przy stole, dała solidną porcję makaronu z mięsem kozy i miseczkę ciepłej wody. Posiedzieliśmy chwilę prowadząc dosyć ułomną rozmowę w migowo - mongolskim, po czym rozłożono mi koc obok pieca. Tylko na to czekałem! Padłem jak zabity i po 30 sekundach już mnie nie było.
Szukaj wiatru w polu, czyli gdzieś tam jest znajomy domek |
Miejsce mojego jednonocnego zbawienia |
Chwila refleksji. Zastanawiałem się, jak można odmówić człowiekowi ogrzania się w swoim domu, gdy na polu trzaskający mróz... Później sobie pomyślałem: 'A czy Ty otworzyłbyś drzwi w środku nocy, jakiemuś niezbyt czystemu typowi?'. W tej chwili już na pewno tak, ale nie mając takiego doświadczenia, jakie mam teraz? Nie wiem... Na szczęście zawsze przekonuję się o tym, że po kilku napotkanych niepowodzenia, Niebo zsyła mi jakąś naprawdę dobrą duszę, która nie waha się długo, widząc człowieka w potrzebie. Moje podróżnicze doświadczenie to jedno. Ważniejszy aspekt to to, że na pewno od teraz sam, jeszcze bardziej niż do tej pory, będę starał się być jedną z takich dobrych dusz na drodze innych ludzi. A kto wie, może kogoś natchnę tymi patetycznymi zdaniami i widząc człowieka w potrzebie dwa razy się zastanowi zanim odmówi?
Zebrałem się z samego rana, nie chcąc robić jeszcze większego kłopotu. Gorąco podziękowałem i już po 8 byłem na znajomej drodze. Oczywiście te same pustki, ale tym razem miałem przed sobą cały dzień i głowę pełną pozytywnego nastawienia. Zaprzyjaźniłem się z dwuosobową ekipą budujacą drogę. Chyba uznali, że idę na nogach całą trasę i uznali mnie za niespełna rozumu. Pewnie nie oni pierwsi. Wreszcie nadjechała jakaś ciężarówka. Zabrałem się z kierowcą może 100 metrów po czym skręcił, zwołał ekipę budowlaną i wszyscy zrobili sobie przerwę na piwo. Fajnie, ale czas mnie naglił, a w międzyczasie oczywiście jak na złość przejechały dwa auta. W końcu udało mi się uwolnić z trochę natrętnego towarzystwa i wróciłem na drogę. Chwila czekania i tym razem mi się poszczęściło - transport aż do Bulgan, czyli najgorszy odcinek będę miał za sobą. Trasa pomiędzy Moron i Bulgan jest praktycznie pusta ze względu na brak większych wiosek. Od Bulgan ruch trochę się zwiększa i osiąga maksimum na drodze przelotowej Rosja - Chiny. Było więc lepiej niż dobrze. W Bulgan zrobiłem sobie przerwę na obiad. Zakupiłem konserwę tyrolską Pamapolu, zagryzłem chlebem i czekoladą Wawelu. Jak w domu. Następnie jednym samochodem dotarłem do Erdenet, jednak utknąłem w centrum. Zacząłem się trochę spieszyć, bo wiedziałem, że kolejnej nocy mogę nie mieć tyle szczęścia i wyląduje w namiocie. Przeliczyłem godziny i uznałem, że jest szansa dotrzeć jeszcze dzisiaj do UB. Żeby zaoszczędzić cenne minuty w Erdenet szarpnąłem się na taksówkę. Za równowartość 90 groszy przejechałem kawał niezbyt wielkiego miasta i byłem prawie na wylocie.
Obiad po polsku |
Autostop w Mongolii z racji bariery językowej jest raczej dosyć milczący, więc miałem trochę czasu na przemyślenia na temat dalszych planów. Pomimo braku konieczności posiadania wizy, po miesiącu swój pobyt w tym kraju trzeba zarejestrować i przedłużyć uiszczając opłatę. Było to jakieś 3 złote za dzień, więc teoretycznie mogłem to zrobić i ruszyć na dalsze podboje innych terenów tego pustkowia. Opcja ta kusiła mnie, jednak było jedno 'ale'. Nadchodziła prawdziwa zima. Temperatura nawet w dzień nie podnosiła się wiele powyżej zera, sytuację ratowało trochę słońce, ale gdy go zabrakło, stanie na poboczu ograniczało się do wymyślania nowych sposobów rozgrzania się. Dodatkowo w nocy mróz wykluczał noclegi w namiocie, więc trzeba było wszystko planować do przodu. Nie dało się beztrosko czekać na transport. To wszystko skłoniło mnie do ostatecznej decyzji. Po kilku dniach odpoczynku w UB postanowiłem ruszyć na południe, do Chin. Południe zawsze oznacza ocieplenie, więc również w tym przypadku na to liczyłem.
Kilka podwózek później byłem już prawie na głównej drodze do UB. Dowiózł mnie tam miły pan z synkiem, który z przedniego siedzenia urządził sobie ze mną strzelaninę Uczestniczyłem w niej chwilę, po czym szczęśliwie zostałem zabity i mogłem uciąć sobie małą drzemkę. Niestety przemieszczaliśmy się dosyć powoli. Wiedziałem, że muszę dotrzeć na główną trasę przed zmrokiem i złapać coś bezpośrednio do stolicy, żeby uniknąć nocnego stopowania. Niestety nie udało się to i zostałem wysadzony na skrzyżowaniu już po zmroku. Nie było wyjścia. Stanąłem w świetle jedynej latarni w pobliżu jakiejś pustawej stacji benzynowej i zacząłem machać. Zgodnie z przewidywaniem nikt nie był skory do zatrzymania się. Wreszcie nieopodal zatrzymała się jakaś rodzinka na krótki postój przed dalszą drogą. Zlitowali się nade mną i dopakowali do pełnego już samochodu. Kierowca nie przekraczał 50 kmh ale nie miało to znaczenia - wiedziałem że jadę prosto do UB i wszystko mi było jedno o której tam dotrę. Znowu migowe rozmowy uzupełniane zdjęciami na komórce z farmy i dotychczasowej podróży. Droga minęła bardzo miło, w dodatku rodzinka podrzuciła mnie prawie pod same drzwi mieszkania Jasona. Coś pięknego.
Mój zabójca |
Teraz wreszcie o tytułowym rekordzie. U Jasona wszystko dokładnie sobie przeliczyłem, popatrzyłem w kalendarz i jednosobowa komisja ogłosiła werdykt. Życiowy rekord! Dokładnie 14 dni i 5 godzin bez mycia się! Co tam jazda stopem do Chin! To była dopiero rzecz, którą będzie można się dzieciom chwalić. Byłem z siebie niesamowicie dumny. Chwilę napawałem się tym momentem w łazience, po czym ze względu na mojego współlokatora wskoczyłem pod prysznic. Tym samym zerwałem z życiem pastucha i na powrót zostałem mieszczuchem.
Kotlet w czasie ustanawiania rekordu |
Szczęśliwy Kotlet na finiszu rekordu |
Kotlet zdatny do mieszkania z kimkolwiek oprócz Mongołów |
Też mi rekord :P Myślałem, że coś naprawdę epickiego zroibłeś ;)
OdpowiedzUsuńJeśli będzie kolejny rekord, to zastanów się 2 razy, czy na pewno nie zlikwidować zarostu - http://weknowmemes.com/wp-content/uploads/2013/10/this-is-why-bearded-men-dont-shave.jpg :p
OdpowiedzUsuńJak się nie ogolisz to nawet wyglądasz na więcej niż 13 lat :)
A ja trzymam kciuki za ustanowienie nowego rekordu w niemyciu się! Jesteś moim Idolem! ;)
OdpowiedzUsuńJa popieram Natalię. Spośród trojaczków widocznych na zdjęciach ewidentnie najdostojniejszy jest środkowy brat bliźniak.
OdpowiedzUsuńHehe. Ty to masz fart Kotlet!
UsuńInni to się muszą bujać po sklepach, kupować modne ciuchy, dbać o fryzurę, cerę i Bóg tam wie jeszcze o co.
A Ty pomieszkasz sobie z pastuchami w ich domkach (żeby nie powiedzieć "chatkach z gówna" parę dni, gacie raz zmienisz i od kopa masz dwie nowe walentynki. (przynajmniej te oficjalne!)
Pomyśl sobie, jakie byś miał powodzenie jakbyś tak z miesiąc przetrzymał...
Gdy wyszedlem z lazienki moi wspollokatorzy stwierdzili tylko 'oh man, you look like a child now' wiec moze cos w tym jest :P
OdpowiedzUsuń