sobota, 8 listopada 2014

Kotlet po mongolsku - podsumowanie

Drugie państwo na mojej drodze i blisko miesiąc w nim spędzony. Mongolia miała być dla mnie 'złem koniecznym' po drodze do Chin. Miałem tam spędzić maksymalnie dwa tygodnie, a przez chwilę rozważalem nawet kupienie biletu bezpośrednio do Pekinu i całkowite jej ominięcie. Byłby to bardzo duży błąd. Zaznałem tu prawdziwego podróżowania. Nie polegało ono na zaliczaniu kolejnych zabytków, gdyż takich poza stolicą zwyczajnie nie ma. Po prostu przemieszczałem się po bezdrożach, poznawałem ludzi podczas stopowania i wreszcie miałem okazję przeżyć jedno z ciekawszych doświadczeń w moim życiu, czyli mieszkanie w jurcie i żywot pastucha. Nie ukrywam, że dużym plusem była też szaleńcza jazda na Rafale. 

Po tym wszystkim oczywiście wypada opisać ludzi tu żyjących. Pewnie stanie się to tradycją, gdyż lubię czasem poobserwować ludzi siedząc pół dnia na ławce w parku. Ot, takie hobby.

Mongolie są dwie. Pod wszystkimi względami. Pierwszy aspekt to podział na Mongolię zwaną Ułan Bator oraz Mongolię zwaną 'cała reszta'. Wiele osób mówiło mi przed wyjazdem 'Tam jest UB i pustkowie obok'. Potwierdzam. Jednak jest w ogromnym błędzie ten, który uważa że te pustkowia nie są warte przedzierania się ich stronę bezdrożami, łykając kilogramy pyłu. Mongolie są też dwie pod względem ludzi, poziomu życia i mentalności. Nie trzy, czy cztery. Dwie Mongolie. Kropka.

Fakt 1.
Mongołowie dzielą się na ludzi dobrych i tych drugich. Nie chcę ich nazwać złymi, bo to za mocne słowo, ale po prostu 'ci drudzy'. Wielu tych dobrych mówiło, że podział ten jest równoznaczny z podziałem na miasto i wieś, ale według mnie tak nie jest. I tu i tu spotykałem i jednych i drugich. Nie wiem dlaczego jest taki ewidentny podział. Wiem natomiast, że już po pierwszym zdaniu wiedziałem z kim mam do czynienia. Nie chodzi o słowa, bo przecież ich nie rozumiałem. Chodzi o słynną minę 'Nie masz pieniędzy? To idź zamknij drzwi z drugiej strony'. Nie udało mi się jej niestety uwiecznić na żadnym zdjęciu, ale uwierzcie, że od razu byście ją poznali. Widywałem ją zarówno przy łapaniu stopa jak i szukaniu noclegu. Praktycznie nigdy nie odczuwam do ludzi negatywnych emocji, ale widząc tą minę zwyczajnie brała mnie złość. Byłem traktowany jak ktoś gorszej kategorii. Na szczęście to jedna strona medalu. Druga jest piękna. Uśmiechnięci Mongołkowie chętni do pomocy, karmiący cię do oporu i zapraszajacy do domu. Jest ich całe mnóstwo i są po prostu wspaniali. 

Fakt 2.
Tym razem nie będzie o wyglądzie ludzi. Powód? Nie umiałem ich rozróżniać. Możecie się śmiać, mi do śmiechu czasem nie było. Jest taki fajny epizod w filmie 'Vinci', gdzie jeden z bohaterów poznaje przyjaciela tylko na podstawie hasła 'Cziłałabekenbauer'. Tak się czułem w Mongolii. Faceci są identyczni, jedyna różnica to wiek, który czasem też trudno rozpoznać. Ileż to razy uśmiechałem się w Hatgal do jakiegoś chłopa na motorze, ten się zatrzymywał i pytał mnie skąd jestem. Jak nietrudno się domyślić, okazywał się nie być moim gospodarzem ani żadnym z sąsiadów. Trochę lepiej jest z kobietami. Niektóre mają naprawdę śliczną urodę i wydaje się, że akurat ta jest wyjątkowa. Problem w tym, że za kilkanaście metrów spotykasz praktycznie identyczną. Posiadanie tu dziewczyny byłoby ryzykowne. 

Fakt 3.
Mongolskie dzieci. Jedno słowo. Przesłodkie. Uroda mongolska ewidentnie pasuje do tych malutkich twarzyczek. Gdyby nie możliwość posądzenia mnie o jakieś zboczenia, mógłbym siedzieć cały dzień na placu zabaw i patrzyć się na dzieciaki. Urok nieznacznie się jednak zmniejsza po bliższym poznaniu. Większość, z którymi miałem do czynienia w Polsce zostałaby oceniona jako 'źle wychowane' albo 'w ogóle nie wychowane'. Są strasznie zaborcze, a gdy robią coś złego, nie dadzą sobie przerwać i często dostanie się pięścią w twarz. Nie żartuje. Nie można ich jednak winić, gdyż nie raz widziałem, jak rodzice w ramach reprymendy sprzedają dzieciom kopniaka. Cóż. Różnice kulturowe...

Fakt 4.
Mongołowie uwielbiają karaoke. Najpierw myślałem, że to jakaś moda. Na każdym rogu w mieście i w każdej zabitej dechami wiosce jest klub karaoke. Później zrozumiałem, że to efekt wtórny innego faktu. Mongołowie kochają śpiewać. W dodatku mają do tego niesamowity talent. Co drugi mój kierowca śpiewał razem z radiowymi hitami. Nie było to wycie, jakie czasem sam sobie urządzam jadąc samotnie w samochodzie. W mojej opinii nejednokrotnie zawstydzali oni oryginał. Ludzie śpiewają jadąc konno, pasą owce, jadąc na motocyklu i siedząc w wychodku. Nie wiem jak jest pod prysznicem, bo na wsi go nie używają. Msza mongolska, na której byłem trwała 1,5 godziny właśnie ze względu na śpiewy. Atmosfera była genialna. 

Fakt 5.
Mongołowie uwielbiają drogowe objazdy. To chyba przyzwyczajenie z czasów, gdy dróg asfaltowych zwyczajnie nie było. Gdy jakiś odcinek nowej drogi jest nieprzejezdny zaczyna się raj dla kierowców. Wzajemnie prześcigają się w wymyślaniu nowych tras dookoła, każdemu wydaje się, że jego jest najlepsza, a gdy okazuje się że jest w bledzie, szybko przeskakuje pół metrowy rów i już jest na alternatywnej ścieżce. Mistrzynią była pewna pani, która wiozła mnie po prostu na przełaj po polach i stepach. 'Fuck the rules'. Acha. Szeroko opisywany przeze mnie pył stepowy ma tu dodatkowe znaczenie. Tworzy chmurę, przez którą NIC nie widać. W ruch idą klaksony i wszelkie światła. 
Stepowy pył naciera!

Fakt 6.
Mongołowie często zachowują się w sposób, który w Polsce przez niejedną damę zostałby podsumowany 'Świnia!'. Prychają, kaszlą, charczą, a to co uda im się w ten sposób uzyskać ląduje z donośnym 'Plask!' na chodniku. Z tego co wiem, nie pobijają oni w tych zachowaniach Chińczyków, więc możliwe, że jest to swego rodzaju zwiastun tego, co mnie czeka. Po raz kolejny trzeba się będzie dostosować. Co począć. 

Fakt 7.
W Mongolii żyją chyba mistrzowie rękodzieła. Zazwyczaj nie jestem fanem wszelkiego rodzaju pamiątek sklepowych, ale tutaj nie mogłem się oprzeć zakupieniu kilku. Są naprawdę klimatyczne. Nie jakaś cepelia i chińskie wymysły. W wielu sklepach, gdzieś z boku jest mały stoliczek ze starowinką przygotowującą kolejne dzieła sztuki. Powstrzymywały mnie ceny i konieczność dzwigania ich przez resztę podróży. 

Fakt 8.
Mongołowie uwielbiają rozmawiać przez komórki z użyciem głośnika. Taki mały, śmieszny fakt. Praktycznie, co drugi odpala rozmowę na głośnomówiący, komicznie trzyma telefon przed sobą i wydziera się do niego wniebogłosy. Sytuacja staje się irytująca, gdy takich delikwentów zbierze się kilku, na przykład w autobusie.

Fakt 9.
Mongołowie w miastach są przedsiębiorczy. Zwyczajnie potrafią sobie dorabiać na boku. Babuszki siedzące przy chodniku i sprzedające gumy do żucia albo Korsarze i dziadeczki pucybuty to widok codzienny w UB. To może nie dziwić. Zdziwiły mnie dwa inne sposoby zarobku. Jeden to ustawienie pudła na chodniku, położenie na nim telefonu bezprzewodowego prawdopodobnie łapiącego zasięg z domu i oferowanie usług budki telefonicznej. Drugi biznes nie wymaga pudełka. Wystarczy usiąść na ulicy, położyć obok siebie wagę łazienkową i proponować zważenie przechodnia za około 20 groszy. W razie gdyby ktos uznał, że chyba już schudł, czynność można powtórzyć za rogiem. 
Pan potrzebuje zadzwonić? Nie? A może Pan?

Panie uznały, że chyba zgubił kilka kilogramów w drodze z pracy

Fakt 10.
Dużym problemem jest nadmiar pieniędzy. Dokładnie tak. Mongolski tugruk jest walutą dosyć słabą (1 zł to jakieś 550 T). Nie posiadają oni monet, za to niezliczone ilości banknotów. Niejednokrotnie dostaje się resztę przykładowo dwa złote w 15 banknotach. Portfel miałem wypchany tak, że w Polsce na dyskotece prawdopodobnie byłbym obiektem pożądania niejednej niewiasty. Wiąże się to ze swego rodzaju walką pieniężną. Nikt nie chce mieć tak dużej ilości niskowartościowych banknotów, więc każdy pozbywa się ich za wszelką cenę. Coś jak zabawa w 'piłka parzy'. Ani razu nie zostałem poproszony w sklepie o drobne, a gdy sam chciałem się ich pozbyć zwykle został mi wyrywany 'grubszy' banknot. Kobiety sprzedające bilety w autobusach miejskich tylko czekają na frajera,  który zapłaci jednym banknotem i momentalnie zasypują go stosem tak zwanego 'siana'. Po jakimś czasie się wycwaniłem i przygotowałem sobie przeliczone pliki o równowartości złotówki. Miałem wtedy szanse w nierównej walce. Na wioskach też nie ma łatwo, bo wydanie reszty z banknotu około dwudziestozlotowego graniczy z cudem. Zwyczajnie w kasie nie ma tak olbrzymiej sumy. Zwykle zaczynało się wtedy bieganie po sąsiadach i pożyczanie. Wychodziłem obładowany gigantyczną porcją banknotów. 
Czekam na propozycje matrymonialne.

Tyle. Cała Mongolia w dziesięciu faktach. Pomimo wielu przeciwności, które mnie spotkały w tym kraju, bardzo go polubiłem. Jest po prostu inny. Poza stolicą w niczym nie przypomina miejsc, do jakich przywykliśmy w Europie. Taka duża piaskownica z małą babką z piasku w postaci Ułan Bator. Chętnie kiedyś tu wrócę pogrzebać jeszcze trochę w tym pias... tfu! pyle. 


1 komentarz:

  1. Kotlet.
    Żebyś mnie źle nie zrozumiał - ale nie wracaj. Nie wracaj. Tylko jeździj i opisuj przez następny tydzień, miesiąc, rok...
    Po prostu nie wyobrażam sobie, że jak już wrócisz, to nie zobaczę nowego wpisu na tym blogu raz na X dni z kolejnego odległego miejsca na świecie.

    PS.
    Żeby nie było, że ściemniam to Ci się do czegoś przyznam.
    Jak wpisuję w przeglądarkę : " ko... " to mam podpowiedź : "http://www.kotletnawynos.blogspot.com/".
    Wiesz co to znaczy? To znaczy, że przegoniłeś adres "korwin-mikke.pl|". A TO JEST wyczyn :P

    OdpowiedzUsuń