piątek, 14 listopada 2014

Plany, czyli co dalej...?

Pekin był moim celem. Celem, który kiedyś jawił się jako najdalszy zakątek świata. Jakieś dwa lata temu zrodziło się marzenie, żeby dotrzeć tu koleją transsyberyjską. Kalkulowałem sobie, że z kilkoma przystankami może zająć mi to jakieś trzy tygodnie. Gdy podróż doszła do skutku okazało się, że na dotarcie tu poświęciłem blisko dwa miesiące. Żadnego z tych dni nie żałuję. Nie sztuką byłoby dotrzeć do celu jak najszybciej, sztuką było nacieszenie się samą podróżą. Wielu spotkanych po drodze ludzi kompletnie tego nie rozumiało, ale akurat w tym przypadku dokładnie wiedziałem czego chcę. Spróbowałem jazdy koleją, która była nowym doświadczeniem; długiego autostopowania, które było nowym doświadczeniem; mieszkania w obcym miejscu, które było nowym doświadczeniem; a nawet nazwijmy to pracy w podróży, która była nowym doświadczeniem. Wszystko kręci się wokół tego samego - nowych doświadczeń. To właśnie dzięki nim najbardziej cieszę się, że wyruszyłem z domu.

Cel został osiągnięty. Jednak czy to koniec? Oczywiście, że nie. Na razie, oprócz lekkiej tęsknoty za ojczystymi stronami, nic nie ciągnie mnie spowrotem. Czas mija szybko, ale kompletnie mnie to nie obchodzi. Mam go pod dostatkiem. Myślałem, że gorzej będzie z funduszami. Okazało się, że w podróży można żyć naprawdę tanio. Na podsumowania pewnie jeszcze nie pora, ale uwierzcie, że na takie podróżowanie może sobie pozwolić każdy, kto umie choć trochę odłożyć żyjąc w Polsce. Kasa więc jeszcze przez jakiś czas mnie nie zatrzyma. To teraz czas na głosy 'Ocho, Kotlet już nie wróci. Będzie się szwendał po świecie do końca jego dni'. Otóż nie. Po tych dwóch miesiącach wiem już, że wcześniej czy później coś mnie zatrzyma. Tajemnicze Coś, czego nie umiem do końca opisać. Spotkałem wielu podróżników, którzy są w drodze od kilku lat. Jest to ich sposób na życie. Tak naprawdę nie mają już domu, z rodziną rozmawiają raz na kilka miesięcy, a przyjaciele prawie o nich zapomnieli. Nie chcę tego. Niezależnie od tego jak dobrze czuję się w podróży, wiem że mam do czego wracać. Wydaje mi się, że w pewnym momencie można przesadzić i nagle okaże się, że tak naprawdę nie było cię taki szmat czasu, że nikt o Tobie nie pamięta, nie masz z kim dzielić się mnóstwem przeżytych przygód, a rodzinne strony stały się jakieś dziwnie obce. Zaczynasz wieść smutne życie w świecie, który sam odrzuciłeś, a teraz chciałbyś żeby przyjął cię jak swojego. Beznadziejna sytuacja, która z tego co wiem, najczęściej kończy się kolejną ucieczką w podróże. 

Niejaki Tomek Michniewicz, w jednej ze swoich książek użył idealnego porównania podróżowania do drzwi obrotowych. Jeśli za bardzo się zakręcisz, wciagną cię bez pamięci. Uczucie jest wspaniałe, jednak kiedyś drzwi muszą się zatrzymać. Im dłużej będziesz w tym kołowrotku, tym bardziej bolesne będzie wyrzucenie z niego i spotkanie ze stałym gruntem. 

Zejdźmy więc na ziemię. Wiem, że kiedyś trzeba będzie wrócić. Co z tego wynika? Na razie nic. Dwa miesiące to nie kilka lat, więc spokojnie mogę jeszcze nacieszyć się życiem w drodze. Plany. Nie lubię ich, ale wiadomo, że jakieś punkty na mapie trzeba mieć. W Chinach pewnie wypadałoby spędzić więcej czasu, jednak ogranicza mnie miesięczna wiza. Miałem chęć wyjechania do Hongkongu i wjazdu na kolejny miesiąc do Chin (wiza jest dwuwjazdowa). Patrząc jednak na zwiększone tutaj tempo zmniejszania się stanu mojego konta, myślę że pozostanę przy tym jednym miesiącu. Kraj ten jest tak ogromny, że jeśli faktycznie mi się tu spodoba, to tak czy inaczej kiedyś trzeba będzie wrócić i przemierzyć całą resztę. 

Czyli miesiąc w Chinach. Następny przystanek to Laos. Prawdopodobnie wypadnie, że spędzę tam Święta. Mógłbym trafić lepiej, bo kraj ten nie przepada za chrześcijanami, ale wierzę że coś się wykombinuje. Potem chcę skierować się do Tajlandii. To będzie moment przełomowy. Jeśli do tego czasu zapragnę wracać, to najlepszym do tego miejscem będzie Bangkok ze względnie tanimi lotami do Europy. Natomiast jeśli uznam, że to jeszcze nie ten moment, otworem będą stały inne kraje Azji południowo - wschodniej.
Jak widzicie znowu zaczyna dominować słowo 'jeśli', więc chwilowo przystopuję. Do następnych decyzji mam jeszcze trochę czasu. Na razie nie pozostaje mi nic innego, jak tylko nabrać głębokiego oddechu i z optymizmem wystawić kciuk.
Kotlet jedzie dalej!


5 komentarzy:

  1. "Cel został osiągnięty. Jednak czy to koniec? Oczywiście, że nie."

    I to mnie się podoba!

    Trzymam kciuki za dalsze podróżowanie!

    OdpowiedzUsuń
  2. 欢迎冒险家,
    tu naczelny genealog rodziny.
    Otóż, na podstawie moich dotychczasowych badań, całkowicie potwierdzam Twoje przypuszczenie, że jesteś pierwszym z rodu K, który zawitał do Państwa Środka (中国).
    Przypomnę Ci też, że nasze korzenie sięgają Żywiecczyzny, niegdysiejszego i współczesnego centrum piwowarstwa, gdzie nasi antenaci trudnili się wytwarzaniem kotłów piwowarskich. Dlatego, mimo wielkiego jak widzę przywiązania do swojej ksywki, winieneś rozpatrzyć możliwość jej zmiany. Kotlety to nie nasza bajka.
    Dziwi mnie również w twoich postach mała uwaga przywiązywana do piw rosyjskich, mongolskich czy chińskich. Więcej szacunku dla przodków.
    Już w sferze moich przypuszczeń, widzę możliwość pochodzenia naszych przodków spośród ludów romskich ( stąd może brać się Twoja szczególna atencja do Jasona), gdyż ta nacja kiedyś głównie trudniła się wyrobem artykułów metalowych.
    W ciągu stuleci nasi przodkowie doprowadzili niestety do zaniku cech zewnętrznych tej nacji (poprzez nieodpowiednie mezaliansy), ale chyba to również potwierdzisz, coś nam w duszy ciągle gra.
    问候,
    教父.
    趣多多冒险精神.

    P.S.
    Tłumacz Google to jednak wielka sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Wujo za obszerne studium genealogiczne :) muszę się przyznać, że przez pewien krótki czas w szkole miałem ksywkę 'Kocioł'. Z dwojga złego wolałem Kotleta, ale może coś coś w tym jest.
    Co do piw, to tych rosyjskich smakowałem i nie zachwyciły. W Mongolii natomiast Jason był niepijący, więc odpuściłem samotnie raczenie się trunkami. Postaram się poprawić w Chinach!
    A te korzenie romskie? Hmm, żeby aż tak? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mistrzowskie przemyślenia i wnioski.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawie piszesz :) Ja tez uwielbiam podroze ale sama bym sie nie odwazyla wyjechac do Azji.
    Powodzenia w spelnianiu marzen !

    OdpowiedzUsuń