środa, 4 marca 2015

Kotlet po birmańsku - podsumowanie


O Birmie w dotychczasowej podróży słyszałem dwie skrajne opinie. Większość zachwycała się nieskażonymi turystyką terenami i uważała, że Birmy po prostu nie można ominąć. Byli to ci, którzy spędzili w tym kraju przynajmniej kilka tygodni i zaglądali do wielu miejsc. Druga opinia była jakby o innym państwie. Podobno Birma straciła już swoją dziewiczość, wszystkie warte uwagi miasta są zadeptane generalnie wszystko jest mocno przereklamowane. To zdanie ludzi, którzy przylecieli do Yangon, pojechali autobusem do Bagan, następnie nad jezioro Inle (nie mylić z Indawgyi!) i odlecieli z powrotem do Bangkoku. Przy kolejnych rozmowach szybko pokojarzyłem te fakty i już wiedziałem co w Birmie chcę zrobić. Dzięki temu moje wrażenia były... o tym na końcu. 

Jedna opinia powtarzała się jednak zarówno u jednych, jak i drugich ankietowanych. Do Birmy nie jedzie się dla miejsc. Do Birmy jedzie się z powodu ludzi. No to przyjrzyjmy się im bliżej.

Fakt 1.
W naszych realiach kulturowych Birmańczycy zostaliby nazwani zwykłymi narkomanami. To, że lubią się zatrzymać w drodze i cośtam sobie przypalić czy wciągnąć to nic. Powodem głównym jest pewna mikstura, którą spożywają wszyscy i wszędzie. W najprostszych słowach jest to liść 'beatle' (nie znam niestety polskiej nazwy) w środku którego znajduje się nasiono tegoż samego drzewa, trochę tytoniu i maź ze startego wapienia. Ta ostatnia chyba spełnia rolę niszczenia śluzówki, aby całość lepiej się wchłaniała. Coś jak zmielone szkło w amfetaminie. Może być inaczej, specjalistą nie jestem. Tak czy inaczej całość wkłada się pod policzki, rozgryza i lekko żuje. Efekt? Podobno bliski do marihuany, ale mocniejszy i bardziej trwały. Skutki uboczne? Czerwona zawiesina, gęsta jak krew, którą trzeba wypluwać co kilkanaście sekund. Oprócz tego nieodwracalnie czerwone zęby i dziąsła, co przy jakimkolwiek uśmiechu daje efekt wręcz demoniczny. Specyfik ten stosowany jest przez wszystkich począwszy od młodzieży, a skończywszy na mnichach. Żują w czasie jazdy samochodem i modlitwy u Buddy. No i plują. Birma niedługo będzie czerwona. Już teraz w bardziej publicznych miejscach pracują specjalni sprzątacze, usilnie zmywajacy czerwone plamy. Powiem krótko. Oblecha. 

Przyczyna...

...i skutek
Fakt 2.
Relaks. Ciekawe, że po przejechaniu zaledwie kilkuset kilometrów od Kambodży zwyczaje diametralnie się zmieniły. W Birmie nie uświadczyłem ani jednego hamaka. Królują leżaki. Bambusowe, proste, ale genialne w swoich rozwiązaniach. W pełni regulowane, z podnóżkami i oparciem na głowę. Są wszędzie. Miałem okazję spróbować i już sam nie wiem czy po powrocie kupię sobie hamak czy bambusowy leżak. Cudo.

Niech Was nie zmyli niepozorny wygląd tego cuda techniki...
Fakt 3.
Birmańczycy są wspaniałymi rolnikami. Owszem, cała Azja stoi na rolnictwie, ale wszędzie było to jakieś takie chaotyczne. Każdy wciskał pole gdzie się dało bez względu na śmietnisko czy bagno. W Birmie jest inaczej. Pola idealnie zaorane w równe pasy. Wszystko przygotowane na nadejście pory deszczowej. Ani jednego papierka czy folii. Wozy zaparkowane obok domów w oczekiwaniu na zasiewy. Przepięknie. Myślę, że moi dziadkowie by się nie powstydzili takiej gospodarki. 

Fakt 4.
Język birmański jest mistrzem trudnej wymowy. Zapis w naszym alfabecie wygląda znośnie, ale wymowa... Ileż to razy uparcie powtarzałem nazwę jakiejś miejscowości, w końcu pokazałem na mapie i ktoś wypowiadał słowo, które nijak się miało do zapisu. Omijanie liter, zmiana wymowy, akcent zależny od sylab to wszystko tutaj norma. Powtórzenie słowa graniczy z cudem. 

Fakt 5.
Birmańskie kobiety są mistrzyniami transportu rzeczy na głowie. Potrafią utrzymać na głowie dosłownie wszystko. Rozumiem tace z jedzeniem czy kosze, ale noszenie worka ziemniaków albo torby z zakupami to już przesada. W Afryce nie byłem, ale z tego co wiem tylko tamtejsze kobiety mogłyby im dorównać. Pomimo, iż pewien Birmańczyk mówił mi, że to żaden problem to jednak jest to domena tylko i wyłącznie kobiet. Widziałem słownie jednego faceta z bagażem na głowie. Pewnie gej. 


Fakt 6.
W Birmie szanuje się swoich przodków. W każdym domu wiszą ręcznie malowane obrazy dziadków, babć, ciotek i stryjów. Tworzone są wręcz kapliczki uwielbienia dla seniorów rodu. Będąc gościem często musiałem długą chwilę przyglądać się portretom i wysłuchiwać dokonań każdego członka rodziny. Mimo że nieźle się wynudziłem, trzeba przyznać że chyba tak to powinno wyglądać. 

Fakt 7.
Birmańczycy uwielbiają się uśmiechać. Fakt, który sprawił że całkowicie straciłem głowę dla tego narodu. Generalnie spotykam na swojej drodze przyjaznych ludzi, jednak w Birmie nie zdażyło mi się ani razu, żeby ktoś nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Wspaniale szło się przez wioski, kiedy na każdy wysłany uśmiech dostawałem odpowiedź w postaci ukazania czerwonych zębów. A może te uśmiechy to właśnie wynik Faktu nr 1...

Fakt 8.
Birmańczycy uwielbiają publiczne zbiórki pieniędzy. Na większości dróg średnio co kilka kilometrów tworzona jest 'brama', jak na polskich weselach. Zazwyczaj zbierają na budowany w okolicy klasztor czy szkołę. Często na drodze stoi ktoś z łopatą, którą zaczyna energicznie machać na widok samochodu. Za swoje 'prace remontowe' oczekuje kilku złotych. Co ciekawe system działa i pieniądze sypią się z aut. Bramy tworzone są też dla pociągów. Nic nadzwyczajnego. Pasażerowie po prostu rzucają drobne z okien. 

Fakt 9.
Birmańska kuchnia. Muszę o niej niestety wspomnieć. Pierwsza na mojej drodze, która nie przypadła mi do gustu. Ba! Mój żołądek zwyczajnie odrzucał większość tutejszych przysmaków. Nie wiem czym to było spowodowane, ale jedzenie było zwyczajnie niedobre. Birmańczycy mają skłonność do kiszenia. Lubię polskie kiszone ogórki czy kapustę, ale kiszenie każdej potrawy przed spożyciem to chyba nie moja bajka. Musiałem uciekać w pewniki w stylu nudle czy ryż. Na szczęście dużą część pobytu w Birmie gotowałem sam.

Fakt 10.
Usiądźcie wygodnie i trzymajcie się czegoś mocno. Ostatni fakt bowiem sprawi, że eksplodują Wam mózgi. Uwaga! Oto on! Birmańczycy rozwijają papier toaletowy OD ŚRODKA. Zwyczajnie wyjmują tekturowy rulon i wyciągają papier od wnętrza na zewnątrz rolki. Gdy pierwszy raz to zobaczyłem myślałem, że padnę trupem. Gapiłem się przez długi czas po czym musiałem wyjść i szukać innej toalety. To było doświadczenie, które zmieniło mój sposób patrzenia na świat. 



No i tyle. Moja opinia o Birmie zdecydowanie zbliżona jest do pierwszej przytoczonej we wstępie. Można tu znaleźć więcej miejsc nieturystycznych, niż chyba w całej Azji południowo-wschodniej. Oczywiście nie znaczy to, że same one do nas przychodzą. Czasem trzeba się trochę nachodzić, ale to tylko dodatkowy plus. Tu oczywiście wypada wspomnieć, iż moja opinia o tym kraju jest mocno zawyżona pod wpływem przygody życia na nad jeziorem Indawgyi.

No i Ci ludzie... Są tak uprzejmi i pomocni, że czasem sami nie wiedzą jak to dobro okazać. Dla nich samych warto tu przyjechać. Niech tylko ten papier nauczą się rozwijać...

PS. Do dzisiaj nie wiem czy mówi się 'birmański' czy 'birmijski' i powiem szczerze byłem zbyt leniwy, żeby to sprawdzić. Jeśli robiłem błąd, proszę o wybaczenie wszystkich obecnych polonistów.





4 komentarze:

  1. "Coś jak zmielone szkło w amfetaminie. "
    Byku, skąd Ty takie rzeczy wiesz? Hymmm ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Dobra, dobra...
      Gdyby nie zdjęcia, to po tym poście miałbym wątpliwości, czy Ty faktycznie jeździsz od tych paru miesięcy po świecie czy siebie i nas w jakieś filmy wkręcasz :P

      "Z 'Trainspotting' ;)" , - taaa....

      Usuń
  3. Pewnie to lek na szkorbut czy inną paradontozę, a Ty z nich takich nałogowców robisz...

    OdpowiedzUsuń