wtorek, 30 września 2014

Autostopem przez Syberię cz. 2

Po Dmitriju Albo Danielu złapałem jeszcze trzy auta w jeden dzień. Żadne nie podwiozło mnie więcej niż kilkadziesiąt kilometrów, ale za to można było pogadać z nowymi ludźmi, poznać ich, a podczas oczekiwania zobaczyć trochę Rosji. Jechałem z nietypowym małżeństwem, gdzie kobieta namawiala męża do szybszej jazdy. On wyciskal już siódme poty z samochodu, a ona cały czas 'dawaj tera, wyprzedzaj'. Samochód miał tym trudniej, że obydwoje byli wagi mniej więcej jak dwa razy ja. Potem wziął mnie głęboko wierzący człowiek i bardzo chciał ze mną porozmawiać na ten temat. Niestety w poważnych tematach trochę brakuje mi słownictwa rosyjskiego, więc rozmowa szybko przerodziła się w monolog. Na koniec dnia jechalem z dwójką chłopaków,  którzy wyglądali jak dzieci. Gdy wysiadłem było prawie ciemno, więc pod osłoną nocy zagłębilem się w las i szybko rozbiłem namiot. Chwycił juz mróz, przez chwilę padał też śnieg (pierwszy, jaki widziałem w tym roku!), ale na szczęście szybko odpuścił. 

Rosja w stylu Nike

Pierwsza noc na dziko w tajdze była dosyć ciężka. Mój termometr za 9,50 zł z allegro wskazywał -5 stopni, więc jeszcze bez tragedii. Jest to temperatura 'komfort' dla mojego śpiwora i faktycznie było ciepło, jednak strasznie ciągnęło zimnem od ziemi. Muszę wykombinować jakąś izolację... Rano całkowicie zamroziło mi namiot. Najpierw zająłem się wykruszeniem lodu z butelki i zagotowaniem wody, a potem rozmrożeniem soczewek kontaktowych, które zamarzły mi w pudełku. Wciągnąłem też na siebie kalesony i czwartą warstwę ubrań. Rosjanie mogą mi mówić, że 'jesio nie tak cholodno', ale dla mnie mrozy = zima. Potem szybkie pakowanie wszystkiego i można było ruszać. 

'Jesio nie tak cholodno'

Rozejrzalem się po okolicy i okazało się,  że spałem o krok od jakiejś wioski. Pospacerowalem trochę i obserwowałem jak Syberia budzi się ze snu. Babuszki dorzucały do pieców, psy szukały czegokolwiek do jedzenia, a słońce powoli rozmrażało skute lodem kałuże. Zmartwił mnie całkowity brak aut. Droga przez Syberię od Kanska do Irkucka jest używana praktycznie tylko przez tiry. Właściwie nie ma tam miast więc i ludzie nie mają po co tam jeździć. Wczoraj jednak nie było aż tak źle. Dopiero po chwili zaskoczyłem - przecież jest niedziela, wszyscy siedzą w domach! Zapowiadał się ciężki dzień. Początek nie był jednak tragiczny - ktoś podrzucil mnie 20 km do następnej wioski. 

Syberyjski poranek

Ruch w syberyjską niedzielę

Nie pisałem jeszcze chyba, że na Syberii jakieś 70% aut jest z Japonii i ma kierownicę po prawej stronie. Miałem wrażenie, że Ci kierowcy bardzo często brali mnie tylko po to, żeby mieć dodatkową parę oczu przy wyprzedzaniu. Bez tego wyglądało to mniej więcej tak, że auto wychylalo się w całości zza ciężarówki, a gdy kierowca zobaczył, że jednak zajęte w ostatniej chwili chował się przed autem z naprzeciwka. Alternatywnie zjeżdżali czasami na pobocze i patrzyli z prawej. To z kolei zwykle kończyło się wyprzedzeniem poboczem, skoro już i tak tam byli.

Wylądowalem w wiosce zabitej dechami na gruntowej drodze. Nie dowierzalem, że jest to główna trasa. Przeszedłem wiec kilka kilometrów, licząc na dojście do asfaltu. Nie udało się to. Minęło mnie kilka tirów, co ostatecznie potwierdziło, że to jednak najbardziej główna z głównych dróg. Później dowiedziałem się, że jeszcze 3 lata temu tak wyglądało prawie 200km tej trasy. Nie zapuszczal się tu podobno wtedy nikt oprócz tirów syberyjskich. Podobno nawet tirowcy z Moskwy bali się tu przejechać. Tych odcinków jest jeszcze sporo. Jeden kierowca mówił mi, że w zimie to wyslizgane koleiny, na wiosnę błoto po kolana i jedynie latem i jesienią jest znośnie. Koniec końców miałem więc sporo szczęścia. Podwiozly mnie jeszcze ze dwa samochody, obydwa po kilkanaście kilometrów. Następnie utknąłem na dobre. Przez 2 albo 3 godziny minęło mnie może 20 osobówek i sporo tirów,  jednak one raczej boją się tu zabierać autostopowiczow. Zacząłem juz rozglądać się za noclegiem, gdy pojawił się wybawca, paradoksalnie w ciężarówce. Do tego jechał w moją stronę ponad 300 km. Idealnie! 

'Siberian Highway'





Mój nowy kierowca miał na imię Timir i był Kirgizem z pochodzenia. Strasznie niewyraźnie mówił po rosyjsku, chyba jakimś dialektem. Rozumiałem co dziesiąte słowo i gorączkowo próbowałem wyłapać kontekst. Gdy nie było szans, a widziałem że nieuchronnie zbliża się konieczność jakiejś mojej odpowiedzi, powtarzałem owo słowo dodając ton pytajaco-zaprzeczajaco-niedowierzajaco-oburzony. Wybór pozostawialem Timirowi. Na szczęście działało - uśmiechał się, potwierdzal moje zdanie (ktore sam sobie wybral) i mówił dalej. A może po prostu uznał mnie za niespełna rozumu...

Po jakiejś godzinie Timir zatrzymał się na odpoczynek w Bani (Ruska sauna). Uznałem, że może to być jedynie szansa, więc też skorzystałem. Zazwyczaj nie przepadam za sauną, ale muszę przyznać że ta, w centrum tajgi, po nocy spędzonej na mrozie, niesłychanie dobrze mi zrobiła. Gdy znowu ruszyliśmy Timir kazał mi wcisnąć czerwony przycisk pod siedzeniem. Obawiałem się, że chce mnie katapultowac, jednak okazało się, że mój fotel ma pneumatyczne tłumienie drgań.  Było błogosławieństwem na nastepny odcinek drogi. Te 300 km to był koszmar, który mógłbym porównać chyba tylko do dróg w Górskim Karabachu. Dziury były gigantyczne, jednak mój kierowca chyba zdawał sobie sprawę ze powolna jazda zajelaby mu 2 dni, więc ostro dawaj po garach. Jestem praktycznie pewien, że kilka razy te kilkadziesiąt ton wyskoczyło całkowicie w powietrze i z hukiem przywitalo się z ziemią. Po godzinie znalem juz chyba wszystkie przekleństwa rosyjskie, a sam miałem serdecznie dość. Rozwazalem wysiadke, jednak uznałem, ze drugi raz pneumatyczny fotel mi się nie trafi... Co ciekawe, Timir mówił, że większość tej drogi była zrobiona 3 lata temu. Klął przy tym na jakość jej wykonania, jednak ja mam swoją teorię na ten temat.

Klapki z urzędu w ruskiej Bani

Przydrożne babuszki

Otóż gdy mijalismy odcinki w remoncie, objazdy były zazwyczaj prowadzone polnymi drogami, na które rzucono trochę kamienia. Jazda tirem po takiej drodze do przyjemności nie należy. Gdy tylko znikał ostatni robotnik z budowy nowej drogi, dziwnym zrządzeniem losu wszystkie blokady były przesuwane, a tirów ruszali na nowy odcinek drogi, niezależnie od stopnia zaawansowania budowy. Załóżmy teraz, że robotnicy przygotują wszystko pod asfaltowanie na drugi dzień. Żwir równiutki,  wszystko cacy. Wtedy nadciagaja tiry. Po całonocnym ruchu ciężarówek, podbudowa nie jest już raczej w pierwotnym stanie. Szczerze wątpię natomiast, żeby porannym robotnikom chciało się ją na nowo równać. Leją wiec asfalt na to co jest i nic dziwnego, że dosyć szybko te wszystkie nierówności wychodzą na wierzch. A kierowcy zaczynają znowu przeklinać i tak w kółko...

Do celu (150 km przed Irkuckiem) dotarliśmy o 2 w nocy. Mój kierowca był po 19 godzinach jazdy. Tak naprawde to było jeszcze więcej, ale minął po drodze dwie strefy czasowe. Przespał się 4 godziny i ruszył dalej na podobny odcinek powrotny. Nie było widać po nim zmęczenia. Rosyjscy tirowcy to cyborgi...

Ja natomiast z samego rana zacząłem znowu łapać stopa. Byłem naprawdę blisko celu. Zatrzymało się już trzecie z kolei auto. Praktycznie pełne, a miały się zmieścić jeszcze dwie osoby - ja i mój plecak. Upchałem więc plecakiem dziewuszkę na tylnim siedzeniu, następnie całą siłą upchałem plecak żeby się zmieścić, a na koniec kierowca upchał nas wszystkich drzwiami. Komfortu nie było, ale nie miałem najgorzej. Najgorzej miała owa dziewuszka. Przez godzinę nic nie powiedziała. Nie wiem czy była obrażona, czy może nie mogła oddychać. Okazało się, że wesoła rodzinka podwiezie mnie aż do końca, czyli do Usola Syberyjskiego. W tej małej i niezwykle urodziwej miejscowości postanowiłem zrobić przerwę przed dalszą podróżą nad Bajkał. Są tutaj polskie Siostry zakonne i zgodziły się mnie przenocować dwa lub trzy dni. Autostop przez Syberię był niezwykłą przygodą. Przygoda ta jednak dosyć mocno mnie zmęczyła. Chyba nie mogłem sobie wyobrazić lepszego miejsca na odpoczynek niż klasztor :)

"Wsi spokojna, wsi wesoła", czyli Kotlet odpoczywa w podróży :)

poniedziałek, 29 września 2014

Autostopem przez Syberię cz. 1

Udało się!  Przedostalem się autostopem przez Syberię. Jestem już prawie nad Bajkałem. Ale po kolei.

W Nowosybirsku z żalem musiałem opuścić Kolej. Pożegnałem się z wszystkimi, których poznałem,  dałem Prowadnicom po cukierku i ruszyłem przed siebie. Kilka miesięcy temu w Górskim Karabachu razem z przyjaciółmi poznaliśmy Tanję - Rosjanke mieszkająca w Nowosybirsku. Pomimo, iz musiała akurat wyjechać, załatwiła mi nocleg u znajomych z Couchsurfingu. Miałem się z nimi spotkać dopiero wieczorem, więc uznałem że sam przejdę się po mieście. Pierwsza myśl - trzeba gdzieś zostawić plecak. W przechowalni Rosjanin dokładnie ogladnal pakunek, popatrzył na przytroczony namiot i karimate i orzekł ze to razem 3 rzeczy. Należy się 400 rubli. Już miałem odejść, jednak zagadnal mnie że jakby tak zrobić z tego jedna rzecz to było by taniej. No jasne! Pokrowiec przeciwdeszczowy zmniejszył cenę do 210 rubli.

3 rzeczy - przechowanie 400 rubli.
Ewidentnie jedna rzecz - 210 rubli.
W Nowosybirsku nie ma nic ciekawego. Tak mówiła otwarcie zarówno Tanja jak i przewodnik. I mieli rację.  Może jedynie kapliczka wyznaczająca środek dawnego caratu. Poszwendalem się więc bez celu po bocznych uliczkach, zjadłem ruskie bliny i wieczorem pojechałem do moich hostów Alexa i Julii. Nie zgadniecie, jakie zwierzątko domowe mieli. Dobra, zgadliscie. Owa kotka była jednak moim dotychczasowym faworytem z wszystkich spotkanych rosyjskich kotów. Powodem byly jej rozmiary. Miała kilka tygodni i właściwie to jeszcze nie było wiadomo czy jest kotką, ale Alex stwierdził,  że jakby 'coś' miało się pojawić to chyba by się już pojawiło.

Leninów nigdy za dużo.

Ruskie bliny

Nowosybirska kota


Kota w rzeczach Kotleta
Następnego dnia popołudniu ruszyłem marszrutką na wylotówke z miasta (tzw. Siberian Highway) i po raz kolejny z nadzieją wystawiłem kciuk. Pierwsza zatrzymała się ekstremalnie roklekotana ciężarówka. Taka w stylu lat 50. w USA, prawdopodobnie odpalana na korbkę. Rosjanin jechał tylko 20 km w moją stronę, a jako że miałem dobre miejsce, liczyłem na jakiś dalszy transport. Mimo to nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności i wsiadłem. Za niedługa chwilę myślałem, że będę tego długo żałował. Zaczęło się miło, gadka szmatka i wio do przodu z prędkością przelotowa 40km/h. Problem zaczął się, gdy chciałem na pamiątkę nagrać naszą drogę. Rusek strasznie się rozzloscil, zaczął coś gadać o szpiegach amerykańskich i bynajmniej nie wyglądało, żeby żartował. Znajoma Czerwona Lampka za moją głową, zaczęła powoli migać. Rusek przestał się odzywać, a w zamian za to zadzwonił przez telefon. Rozmawiał z kimś strasznie niewyraźnie i nie mogłem go zrozumieć.  Uznałem że robił to naumyslnie bo chwilę wcześniej mówił do mnie całkowicie  normalnie. Wylapałem  trzy słowa. 'Obcokrajowiec', 'sam' i 'chcesz?'. Wtedy zacząłem się na serio obawiać. Ręka powędrowała do kieszeni po gaz pieprzowy, ja natomiast chciałem zastosować metodę na zatrzymanie pt. 'zaraz zwymiotuje, zatrzymaj się pan'. I teraz coś co do reszty mnie przerazilo i spowodowalo, że moja Czerwona Lampa odezwala sie razem z wyjącym kogutem. Z paki ciężarówki ktoś gorączkowo zaczął uderzać w szoferkę. No to po mnie pomyślałem. Chłop zbiera autostopowiczow i wywozi ich Bóg wie gdzie. Ciężarówka stanęła na poboczu. Gaz w mojej ręce byl już wycelowany zza plecaka w kierowcę i wtedy z paki wytoczylo sie dwóch pijanych jak bela Rusków. Okazało się, że pili oni sobie w najlepsze w środku i zachciało im się załatwić swoje potrzeby. Tajemnica zagadkowego telefonu natomiast wyjaśniła się później. Rusek chciał mnie po prostu zapytać czy nie chce u nich popracować i najpierw dzwonił do szefa. Cala historia wygląda zabawnie, jednak najadlem się trochę strachu i postanowiłem od tamtej chwili słuchać Czerwonej Lampki, gdy  tylko się zaświeci.

Autostop pod Nowosybirskiem

Coraz bliżej Święta!

Autostop na Syberii jest łatwy i trudny równocześnie. Trudny, bo nie jeździ tam tak dużo samochodów,  ludzie boją się zatrzymywać, a w dodatku ruch jest raczej lokalny. Łatwy natomiast, ponieważ jest to autostop 'pierwotny', taki jak w filmach. Na początku wpisywalem na tabliczce następne miasto, później dopiero się zorientowałem,  że to bez sensu, przecież wszyscy jadą w jednym kierunku i nie ma jakichś większych rozgalezien drogi. Nie trzeba się też martwić, że przejedzie się jakąś stację i nie będzie gdzie łapać dalej. Droga jest głównie jednopasmowa,  szerokie pobocze, wiec można łapać gdziekolwiek. Nie ma też rozmyślań typu 'a nie wsiadam, może będzie coś dalej'. Co jest to się bierze, nawet jeśli jest to 5 km. (Rekordzista chciał mnie podrzucić 40 metrów). Dodatkowo można spokojnie iść poboczem, więc jest dokładnie jak na amerykańskich filmach: idziesz drogą przed siebie,  gdy słyszysz nadjezdzajacy samochód odwracasz się i machasz. Dużo łatwiej niż do tej pory.

Syberyjskie wille
Po nieszczęsnej ciezarowce miałem jeszcze kilku kierowców, aż wreszcie zatrzymał się duzy Tir. Dmitrij Albo Daniel (imienia nie zapamiętałem, a później głupio mi było zapytać) jechał prosto do Irkucka. 1800km, kolejna typowa Złota Strzała. Tym razem jednak nie wykorzystałem jej do końca. Przejechaliśmy razem kilkaset kilometrów. Spędziłem też kolejna noc na pięterku w szoferce. Dmitrij Albo Daniel był niesamowicie sympatyczny. Kazał sobie robić zdjęcia przy różnych okazjach i wysyłać do żony, córki i syna. Kolejność dowolna, ale musieli być wszyscy. Z trwoga patrzyłem na stan mojego ruskiego konta w telefonie.  W pewnym mieście zatrzymaliśmy się kupić mikrofalowke na prezent dla syna. Śmiechu było co nie miara, bo mój kierowca był typowym prostym człowiekiem. 'Dawaj Pani co jest, ma tylko grzać.' Na koniec zabrał pięć garści cukierków przeznaczonych dla klientów i wyszliśmy.  Rosjanin nie chciał słyszeć o tym,  że chcę spać w namiocie. Zrobił mi kolację, poscielil łóżko i kilkakrotnie pokazywał na termometr wskazujący -3 stopnie mrozu. W końcu uległem. Warto zaznaczyć że była to już pierwsza w nocy. Kierowcy w Rosji nie mają tachografów, ani ograniczeń czasu pracy. 'Jakbyśmy jechali tylko tyle co ci w jewropie to nigdy byśmy całej Rosji nie przejechali. Oni sobie mogą jeździć powoli w końcu cała Europa jest krótsza niż Rosja'. Coś w tym jest, ale jazda 18 godzin i 5 godzin snu chyba nie jest do konca bezpieczna. Zreszta potwierdzały to tiry często leżące w rowach. 'Aaa, pospali, normalno'. Acha, mój kompan uwielbiał słowo 'normalno'. To takie ruskie 'nie najgorzej'.
- Droga strasznie dziurawa, nie?
- Nie, normalno.
- Ta ciężarówka przed nami zaraz się rozleci.
- Nie, normalno.
- Nie zasypiasz?  - gdy widziałem że już ledwo jedzie.
- Nie, normalno.
Do tego ciągłe pytania czy 'Wsjo normalno?', które wyrażały jego troskę o mnie. Chyba pytał mnie o to nawet przez sen. Kilka dni później zadzwonił do mnie znad Bajkalu i pośród wielu opowieści była oczywiście seria pytań czy 'Wsjo normalno?'. Gdy sam dotrę nad Bajkal muszę mu koniecznie napisać, że wsjo normalno.

Dmitrij Albo Daniel

Droga przez Syberię

Pewnie znacie taką sytuację,  gdy nie zna się do końca jakiegoś języka, ktoś powie jakieś słowo, Ty nie zrozumiesz i prosisz o wytłumaczenie. Następuje wtedy często gorączkowe poszukiwanie innych słów, a gdy takich nie ma, niezręczna cisza. Oczekujesz wyjaśnienia bo myślisz że było to niezwykle ważne, ta druga osoba natomiast chciałaby machnac juz na to ręką, ale jej nie wypada. Pat. Sytuacje takie zdarzają mi się nad wyraz często w mojej podróży. Dmitrij Albo Daniel miał na to super rozwiązanie. Gdy nie umiał mi czegoś wyjaśnić mówił 'mikser'. Znaczyło to po prostu, że słowo ma wszystkie możliwe i pasujące znaczenia. Skoro wszystkie, to nie ma potrzeby drążyć tematu. Koniec, kropka. Od tamtego czasu często używam 'miksera', gdy sytuacja jest odwrotna.

Takie tam z niedźwiedziem

Następnego dnia przejechaliśmy jeszcze trochę i uznałem, że muszę opuścić mojego kompana. Zwyczajnie nie chciałem oglądać całej Syberii z szoferki i dojechać do Irkucka w dwa dni. Długo nie mogłem tego wytłumaczyć Dmitrijowi Albo Danielowi.
- Jedź ze mną, pojemy sobie wieczorem, pogadamy.
- Nie chcę jechac tak szybko, nigdzie mi się nie spieszy,  chcę się nacieszyć tą podróżą. Rozumiesz?
- Nie... Tu same lasy przecież, nic ciekawego.
- Są wioski, jeziora, można kogoś spotkać, porozmawiać.
- A kto mi zdjęcie zrobi nad Bajkalem?  - wytoczył ostateczny argument.
- Ktoś się znajdzie, tam pewnie dużo turystów.
- Jak wolisz...
Było mi naprawdę żal go zostawiać, widać było że chciał mieć towarzystwo. Nie wiedziałem też czy dobrze robię,  mogłem tego żałować, gdy trzy dni nikt by mnie nie zabrał. Podjąłem jednak decyzję i pożegnałem się z Dmitrijem Albo Danielem.

Teraz tego nie żałuję. Właśnie wtedy zaznalem najwięcej radości z autostopu, maszerowania wzdłuż drogi i spania w namiocie w tajdze. Samochody podwoziły mnie zazwyczaj kilkanaście kilometrów, czasem kawałek dalej. Często długo szedłem poboczem zanim ktoś się zatrzymał, ale nigdy się nie nudzilem. Syberia stała otworem :)




sobota, 27 września 2014

Kevin sam w Nowym Jorku

Aktualnie prawdopodobnie staram się przedostać drogą przez tajgę w stronę Bajkalu i raczej nie liczę na internet, więc za Nowosybirskiem ustawiłem automatyczną publikację tego posta, żeby nie było ciszy na blogu :)

Będzie trochę zamulaście więc jeśli ktoś z Was jest zainteresowany tylko moja podróżą może sobie odpuścić tego posta :)

Kiedy ostatnio lazilem po Petersburgu i Moskwie zastanawiałem sie czemu chodząc sam czuje sie tam jakoś nieswojo. Oczywiście wolę dziką naturę ale to nie o to chodzi, w końcu wychowałem się w mieście. Otoz nie macie czasem wrazenia ze to między ludźmi, w ogromnych miastach człowiek czuje sie najbardziej samotny?

Jako przykładem posłużę się arcydziełem kinematografii jakim jest 'Kevin sam w Nowym Jorku'. Jak wszyscy dobrze wiemy historia wydarzyła się naprawdę więc swobodnie mogę na niej oprzeć swoje dywagacje. No wiec ten biedaczyna Kevin musiał całkiem sam zmierzyć się ze złoczyńcami. Wydaje się to niedorzeczne, że w tak gigantycznym miescie, jak Nowy Jork nie znalazł sie nikt kto by mu pomógł. Powiecie ze to głupota filmu, ale ja powiem 'Samo zycie!'. W ogromnych miastach jesteś tylko ziarenkiem piasku. Wszyscy Cię mijają i nie zwracają na Ciebie uwagi, bo jesteś dwa tysiące sto pięćdziesiątym ósmym spotkanym dzisiaj przechodniem. Gdyby czlowiek mial zagadac do kazdego to by się zestarzal zanim dojdzie do sklepu po zakupy. Zwrócą na Ciebie uwagę,  jeśli jesteś jakimś dziwakiem albo wariatem, ale to akurat w Rosji popularne, więc też niekoniecznie. No więc idziesz tak tymi ulicami, oglądasz kosciolki i uliczki, a wcześniej czy później i tak wyladujesz w Macdonaldzie bo jakoś raźniej. No i wifi jest.

Inaczej sprawa ma sie na wioskach lub po prostu na drogach, gdzie łapie sie stopa. Tutaj jest się Tym czlowiekiem. Tym, który idzie z wielkim plecakiem. Tym, który macha do Ciebie i trzyma śmieszną tabliczkę. Tym, ktory ewidentnie coś od Ciebie chce. Przestaje się byc którymś tam z kolei, w zamian jest się pierwszym takim spotkanym dzisiaj. Na wsiach łatwiej o pomoc od innej osoby, prędzej ktoś Ci pomoże czy wskaże droge. Ludzie są bardziej otwarci i nie maja uprzedzeń do innych.

Co w takim razie robić? Jak żyć? Przecież w czasie takiej podróży nie da sie omijać wszystkich miast. Wydaje mi sie ze mam na to proste rozwiazanie. Trzeba znaleźć sobie przypadkowych przyjaciół w miescie. Ideałem jest tu Couchsurfing. Jeśli Twój host nie ma akurat czasu pochodzić po mieście, można znaleźć kogoś innego. Jak to sie nie uda to można tez uciąć sobie krótką pogawedke o przysłowiowej pupie maryny z babuszka na ławce w parku albo pogadać z kasjerka w sklepie. Jednym słowem podejść do ludzi w mieście jako do każdego z osobna a nie do jednej wielkiej masy. Działa, sprawdzone.

Morał? Jeśli Kevin wsiadłby w samolot nie do Nowego Jorku ale do Wygwizdowa Dolnego, nie miałby problemu z bandytami.


czwartek, 25 września 2014

Kotlet, który jeździł Koleją

Będzie nudno mówili. Będzie pełno turystów mówili.  Nie pogadasz z żadnym Ruskiem mówili. Nie poznasz prawdziwej Rosji mówili. A Kotlet mowi: Nie mieli racji!

Na początek podziękowanie. Dziękuję Ci, PKP! Gdyby nie Ty, nie byłbym tak dobrze przygotowany na ciężkie boje w Kolei. Podczas, gdy wszyscy, nawet Rosjanie, mieli już dość podróży,  ja tylko wspominałem wyjazdy na Mazury i 15 godzinne przejazdy pociągiem w pozycji stojąco-konającej. Cieszyłem się z ogromnego komfortu, jakim jest możliwość wyciągnięcia nóg. Rosjanie nie wiedzą co to hardkor w kolei.

Na dworcu w Moskwie miałem silna ekipę pożegnalna w postaci trzech punkowych dziewczyn. Po wszelkich uściskach i zaproszeniach do Polski (niby dwa dni, ale strasznie się zżylismy) przekroczyłem próg mojego marzenia. Wszystko było tak, jak sobie wyobrażałem. Małe, ciasne łóżka, ludzie upchani jak śledzie, Prowadnica (konduktorka) wskazująca miejsce. Siadłem na łóżku i na przeciwko zobaczylem twarz starszej Rosjanki.
- Dzień dobry. Gdzie  jedziesz?
- Dobry. Do Jekaterynburga. 
- Aaa. Ja do Nowosybirska. A potem dalej! Na Syberię!
- Mhm.

No to pogadali. Trudno, nic nie mogło mi zepsuć humoru. Rosjanka była chyba weteranką, wyglądała na obeznaną w temacie kolei. Siedziałem więc i powtarzałem jej czynności niczym małpka. Rozłożenie łóżka, wyjęcie materaca, pościelenie, schowanie rzeczy, nakrycie kocem. Bez Rosjanki na pewno zaliczyłbym jakaś wpadkę. Wszyscy szybko posnęli. Nie wiem jak to możliwe, przecież bylo tyle rzeczy do nacieszenia sie nimi! O jaki piękny haczyk. O jaka przyjemna pościel.  O jakie ładne okno. Moim zachwytom nie było końca i zasnąłem dopiero około 2 w nocy.




Spało mi się super. Jedyny minus to krótkie łóżka. Z moim 1,76m wzrostu stopy i tak wystawaly na korytarz. Zresztą teraz wiem, że to typowy widok w wagonach typu platzkarta (najtańszy sypialny, taki jak mój). Patrzysz na korytarz i widzisz stopy w dwóch piętrach. Idziesz w nocy do kibelka, lekko się potkniesz i już lądujesz twarzą na czyjejś stopie. Będąc z drugiej strony też nie ma rewelacji. Co chwilę ktoś zahacza o Twoje nogi, a gdy akurat jedzie z walizka to masz wrażenie ze zaraz Twoje stopy zostaną zwyczajnie odcięte. Jednak jak juz mówiłem, nic nie mogło obrzydzić mi tej podróży.  

Rano wagon bardzo powoli budził się ze snu. Wstałem i zrobiłem drugie podejście do pogadania z moja współowarzyszką, tym razem przekupując ja polskim cukierkiem. Zadziałało. Okazała się bardzo miła, widocznie wczoraj nie była w humorze. Żena, bo tak się nazywała, miała około 30 lat ale wyglądała na dużo starszą. Niezbyt urodziwa, trochę otyła ale za to bardzo wygadana. Poopowiadaliśmy  o rodzinach, pracach, studiach i tym podobnych. Następnie mieliśmy krótki postój. Zakupiłem sobie obiad w postaci dwóch mielonych z ziemniakami od peronowych babuszek (na każdej stacji jest ich pełno i ubijają interes zycia).

Peronowe babuszki

Obiad. Wyglądało że kiedyś był ciepły

Po powrocie, gdy pociąg ruszył zauważyłem, że Żena zniknęła. No nic, pewnie poszła do łazienki. Coś poczytałem i trochę mi się zdrzemnęło. Po około godzinie obudziłem się i spostrzegłem, że Żeny nadal nie ma. Cholera,  chyba jej nie wzięliśmy z poprzedniej stacji! Z tego co czytałem to rzadko bo rzadko, ale czasem się to zdarza. Trochę ja polubiłem wiec chyba trzeba by gdzieś to zgłosić... Uznałem, że najpierw sprawdzę jeszcze ostatnie miejsce - wagon restauracyjny. Po szybkiej konsultacji z Prowadnicą dowiedziałem się że muszę, przejść prawie cały pociąg. No cóż,  poświęce się bo i tak miałem zwiedzić Warsa. 10 minutowa podróż przez cały pociąg była niezwykle ciekawa. Przekrój ludzi począwszy od babuszek robiących na drutach skończywszy na calkowicie pijanych Ruskich. Przy restauracyjnym spotkałem wracającą Żenę. Uff.

Samowar. Bez niego nikt nie przeżyłby tej podróży. 


Mimo to uznałem że zostanę na chwilę. Zamówiłem to, co najtańsze czyli kawę z cytryną (nie, nie pomyliłem sie). Usiadłem i rozpocząłem obserwację. Łącznie ze mną było nas 6 osób. Para turystów rozmawiajaca po hiszpańsku,  jeden pijący na umór Rusek i dwóch mafiosów. Po chwili przysiadl sie do mnie jeden z nich. Jednak nie mafia - zwykły, porzadny Rusek. Pogadaliśmy chwilę, a nastepnie zagadalem też do pary, żeby trochę odświeżyć hiszpański. On z Hiszpanii, ona ze Szwajcarii.  Jechali do Pekinu, ale mieli tylko 3 tygodnie. Potem do rozmowy przyłączyła się po kolei cała reszta wagonu. To, co się tam działo pod względem językowym spowodowało ze mózg mi parował! Angielski, ruski, hiszpański, niemiecki i polski (ten ostatni tylko u mnie, gdy brakowało mi rosyjskich słów). Mieszanka wybuchowa, w dodatku ja po niemiecku w miarę rozumiem, ale umiem wydukać tylko parę słów (ucz się niemieckiego, przyda się w piekle). No ale dogadali się!




Gdy wróciłem do wagonu okazało się, że Żena nie była w Warsie na marne. Łyknęła co nieco i  teraz dopiero się rozgadała. W pewnym momencie chciała zobaczyć moją opaskę na rękę, przy okazji rzuciła okiem na dłoń i zaczęło się... Otóż Żena była wróżką! Na podstawie tych kilku zagięć na mojej dłoni i zmarszczek na twarzy nasluchałem się o wszystkich chorobach i miłosnych przygodach, jakie mnie czekają. Przyznam się szczerze, że z pokerową twarzą trochę ją podpuszczalem i zaczęło mnie to nawet bawić. Dałem sobie spokój dopiero, gdy dowiedziałem się, że moja pierwsza dziewczyna w gimnazjum miała ze mną dziecko i dokonała aborcji.

Po tych gusłach Żena zaproponowała spacer do restauracyjnego. A co mi tam, poszedłem. Okazało się, że nie dla wszystkich jest tam tak drogo. Wódka lana pod stołem do własnych butelek po wodzie mineralnej była w całkiem przystępnej cenie. Moja kompanka wzięła zapas i po powrocie oczywiście zaproponowała wspólne napicie się. Picie wódki w ruskim pociągu z wróżką? Zaliczone!

Życie w pociągu


Wygląda znajomo, nie?

Nazajutrz pożegnałem się z Żena,  która wysiadała w Jekaterynburgu. Rozpocząłem dalsze zapoznawanie się z towarzyszami z wagonu. Przy korytarzu jechała Masza. Do Moskwy przyjechała z chłopakiem, ale poklocila się z nim, trzasnela drzwiami i wsiadła do pociągu. Zamiast Żeny przyszła natomiast Irena, która sama jechala do Ułan Ude, nad Bajkal.  Większość dnia minęła nam na rozmowach i mojej dalszej nauce rosyjskiego.

Zaprzyjaźniłem się również z Prowadnicami. W naszym wagonie były dwie: gruba i chuda. Jako, że nie mam specjalnej pamięci do twarzy,  właśnie w ten sposób je rozpoznawalem. Czytałem, że warto żyć z nimi w zgodzie, więc od początku mówiłem im ładnie dzień dobry, usmiechalem sie i dopytywalem o szczegóły trasy. Opłacało się.  Już po drugiej nocy pytaly mnie jak mi się spało i czy wszystko w porządku. Wiedziały tez gdzie jest moje łóżko, a tym samym zmalała możliwość tajemniczego zniknięcia moich rzeczy lub pozostawienia mnie na jakiejś stacji.

Jedna z naszych Prowadnic
Na pewnej stacji doświadczyłem tez ormianskiej gościnności. Pewien Ormianin koniecznie chciał mi coś kupić,  kiedy usłyszał ze jadę tak daleko. Wręczył mi loda kupionego za grube pieniądze od babuszki. Kilka miesięcy wcześniej, razem z przyjaciółmi doswiadczalismy tego na każdym kroku w Armenii. Gościnność mają chyba zapisana w genach.
Jedna rzecz w Kolei mi się nie podobała. W wagonach okna tylko uchylaja się, a nie otwierają na oścież jak w Polsce. Przez to nie dość, że jest duszno to jeszcze nie można wystawić głowy za okno. Na pewno znacie to uczucie, gdy wychylasz się przez okno i czujesz ten pęd powietrza. Jest to jedna z niewielu przyjemności w polskiej kolei. Zapytałem kiedyś o te okna Maszę. 
- Jak to się nie otwierają? - odpowiedziała zdziwiona.
- No wiesz, tak całkiem, żeby można głowę wystawić.
- Aaa... W niektórych wagonach tak jest, ale to strasznie niebezpieczne.
- Czemu? Przecież słupy są daleko.
- Tak, ale czasami chuligani stoją przy torach i rzucają w takie wychylone głowy. W najlepszym wypadku dostaniesz jabłkiem, w najgorszym - kamieniem.
Eto Rassija.
Znalazłem jednak sposób na wychylanie się. Jedyne takie okno znajdowało się w kibelku. Nie było duże, więc musiałem najpierw przekręcić głowę, a na zewnątrz ją wyprostować. Wykluczało to możliwość jej szybkiego schowania, ale wreszcie dawało tą nieopisana satysfakcję. Stałem więc tam, napawalem się widokami, pstrykalem fotki i wdychalem syberyjskie powietrze nieznacznie skażone zapachami z kibelka. Oczywiście cały czas bacznie wypatrując chuliganów z kamieniami. Okupowałem tym samym ubikację na długie minuty, ale w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze. Było pięknie!

Kotlet i jego ulubione okno.

Widoki z Kolei
Tak minęło moje dwa i pół dnia w Kolei Transsyberyjskiej. Przejechalem w tym czasie dokładnie 3371 km, czyli dojechałem około siedem razy na Mazury. Wiem, że się rozpisałem, ale jestem zwyczajnie wniebowzięty. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. Bardzo chętnie wróciłbym na ten Szlak po pobycie w Nowosybirsku, moze tak będzie, ale autostop ma jedną przewagę: jest za darmo. Na razie nie mam dalszych planów, wszystko wyjdzie w praniu.
Acha, kiedyś napisałem: Podróż samemu, nie samotnie. Teraz potwierdzam.



poniedziałek, 22 września 2014

Meldunek w Rosji

Meldunek w Rosji to podobno jedna z niewielu pozostałości po Związku. Przed wyjazdem czytałem,  że trzeba w ciągu 7 dni od wjazdu zarejestrować się w urzędzie lub posterunku policji. Oczywiście trzeba przedstawic adres hotelu, w którym nocujemy.  Tyle teorii, teraz praktyka. 

Na granicy okazalo sie, że na meldunek mam tylko 3 dni, więc myślałem o nim juz w Petersburgu. Znalazłem posterunek na mapie, ale gdy piąty raz przeszedlem ta sama ulice uznałem, ze go zlikwidowano. Pytałem tez policjanta na ulicy, ale o obowiązku meldunoowym w życiu nie słyszał. Odłożylem więc ta sprawę do Moskwy.  W międzyczasie doczytałem w internecie, że rejestracji można dokonać na poczcie i podobno jest to prostsze niż na policji. W stolicy spotkałem się z Ida, bez której wiem, że w zyciu bym tego nie załatwił. Dodatkowo uźyczyła mi swojego adresu jako 'hotelu'. Razem udaliśmy się na jedyną pocztę czynną w niedzielę.  Wielki budynek, ale wejście dla petentów malutkie, ukryte na tyłach.  Podeszlismy do okienka, Ida naświetliła całą sprawę. Nie tutaj, trzeba obejść cały budynek dookoła. Tam znaleźliśmy właściwe okienko i dostaliśmy druk. Zaczęło się mozolne wypełnianie. Ida tłumaczyła mi jeśli czegoś nie rozumiałem, ale mimo to kilka razy się pomyliłem i trzeba było brać nowe druki. Nie można skreślać, ani wychodzić poza kratki. Wreszcie się udało,  podchodzimy do okienka. Pani rzuciła okiem, "dwie kopie!". No to wio jeszcze raz. Podaliśmy znowu.
- A ksero dokjumentów u was jest?
- Nie.  A można u was zrobić? 
- Tak.
- No to poproszę.
- Nie tutaj, z drugiej strony poczty.
Już trochę zmęczeni ruszyliśmy. Obeszlismy pocztę i znaleźliśmy samoobsługowa maszynę. 'Nie rabotaet'. Mhm. Zapytaliśmy czy jest gdzieś inne ksero. Oczywiście, że tak - z trzeciej strony budynku poczty. Tam pan miał akurat przerwę, ale w końcu skserował wszystko.
- Może być dwustronnie?
- Może,  mi to bez różnicy. Ale przyjmą mi to?
- A skąd mam wiedzieć?  Ja tylko kseruję. 
- To dawaj pan jednostronnie, na wszelki wypadek.

Niepozorny papierek


Z ksero ruszyliśmy z powrotem. Pani zaczęła oglądać dokumenty. Wysłała Idę po jakieś dodatkowe dokumenty, a ja ku mojemu przerażeniu zostałem sam. 
- Dawaj rozszyfruj na ruski - i pokazuje na moje imię i nazwisko.
- Ale jak to? Przecież mam tylko polskie imię.
- Dawaj.
Trochę mi to zajęło ale w końcu stałem sie Матеушем Котлярским. Pani jeszcze pogrzebała w papierach, ale nie znalazła nic, do cego można by sie przyczepić. 'Wsjo!'. Udało się, jestem legalnie na terenie Rosji. Kosztowalo mnie to ok. 40zl i sporo czasu, ale przynajmniej posmakowałem rosyjskiej biurokracji.

Moskwa, czyli poszukiwanie Sporka

Jak juz kiedyś pisałem, w drodze do Rosji złamałem mojego Sporka (jeśli ktoś nie kojarzy to taki łyżko-nożo-widelec bardzo przydatny w podróży). Wiedziałem, ze Moskwa jest ostatnią szansą na kupienie go, zanim ruszę w stronę Syberii. Prawie cały mój pobyt kręcił się wokół tego celu.

Autostop 700km z Petersburga do Moskwy był mega łatwy. Od razu optymistycznie napisałem na tabliczce nazwę stolicy i juz po 30 minutach jechałem w jej stronę. 7 godzin z miłym ale cichym gościem, co akurat mi odpowiadało bo mialem ochotę poczytać książkę i trochę podrzemać. Zatrzymaliśmy się nawet w niejakim 'Czikenhausie' na obiad. Wysadził mnie 80km przed Moskwa. Po 3 min zatrzymało się auto. Niedowierzalem że to po mnie, ponieważ kiedy mnie mijało widziałem, że z przodu były dwie babeczki, a z tyłu dwa foteliki i full rzeczy. No ale podbiegam i pytam: 'w Moskwu?'. Da, da. Jechały córka i matka. Szybko zostało postanowione, że mama idzie na jeden fotelik, mój plecak na drugi, ich rzeczy na środek, a ja na królewskie miejsce z przodu. Do dzisiaj nie wiem jak owa mama zmieściła się w dziecięcy fotelik.

Do Moskwy dotarliśmy dopiero o 22 z powodu gigantycznych korków. Ruszyłem ochoczo w stronę metra, szykując się na przygodę. O wielkości i złożoności metra moskiewskiego słyszałem legendy. 10 min przy mapie i już wiem - 2 przesiadki, więc nie najgorzej. Algorytm postępowania w metrze jest zazwyczaj prosty. Sprawdzasz swoją stację, szukasz odpowiedniej linii, patrzysz na stację docelową pociągu, wsiadasz i odliczasz stacje. Tyle teorii. A co, jeśli linia jest swoistą obwodnicą metra i krąży w kółko dookoła całego miasta? Nie ma stacji docelowej, więc skąd wiedzieć w która stronę wsiąść? Można powiedzieć, że wszystko jedno, bo i tak dojedziesz na swoją stację. Z tą różnicą, że zajmie Ci to albo 5 albo 55 minut... No cóż zrobić, zapytałem o prawidłowy pociąg przypadkowego Ruska. 'Dawajcie, pojechalim!' i wciąga mnie za soba do metra. Już to gdzieś słyszałem... Po chwili okazuje się, że Rusek jest pijany i nie ma pojęcia, gdzie jedzie. Mialem 50% szans, niestety się nie udało i mój kompan wepchnął mnie  do pociągu w złą stronę. Wysiadka, przesiadka i już byłem na dobrej drodze. Dopiero później dowiedziałem się, że jest pewne ułatwienie w metrze. Otóż do centrum maszynistami są zawsze mężczyźni, a od centrum - kobiety. Ot, banał a jak pomaga.

'People's jam' w metrze (określenie zapożyczone od Idy)

W Moskwie moimi hostkami były 3 dziewczyny. Powiedzieć, ze miały oryginalne mieszkanie to zdecydowanie za mało. Wszędzie walały się jakieś drobiazgi, bibeloty, egzotyczne przyprawy i niezidentyfikowane obiekty. Pamiętacie filmy z chatkami wiedźm? Dokładnie tak się tam czułem. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Smaczku temu wszystkiemu dodawał fakt, ze były one typowymi 'punkówami' i zarabiały na ulicy. Ha! Mam Was! Wiem, co sobie pomyśleliście. Otóż moje znajome oraz wszyscy ich przyjaciele, ktorzy przewineli się przez mieszkanie grają, żonglują, śpiewaja i tańcza na ulicy. W ten sposób zarabiają na życie.

Wnetrze mieszkania moich 'hostek'


Moje nowe znajome nie miały czasu na drugi dzień, więc zadzwoniłem do Idy - siostry Nastii mieszkającej pod Moswa. Miałem nadzieję, że będzie tak sympatyczna, jak jej siostra. Najpierw jednak ruszyłem o kkościoła na włoską msze (na bezrybiu...)  i na poszukiwanie Sporka. Znalazłem decathlon poza miastem, dojechałem metrem, doszedłem kawał drogi i oczywiście okazało się, że nie mają takich zaawansowanych urządzeń. Nie miałem juz czasu na wizytę w kolejnym decathlonie, więc odłożylem to na następny dzień. 

Ruski Decathlon i Oszon

Następnie spotkałem się z Ida. Nie pomyliłem się co do niej. Najpierw pomogła mi się zameldować w Rosji (to dosyć długa historia, więc chyba napiszę o tym osobny post w wolnej chwili), a później oprowadziła mnie po całym miescie. Pomogła mi tez wieczorem kupić bilet na moje transsyberyjskie marzenie. Po zwiedzeniu Petersburga i Moskwy uznałem, ze mam dosyć zabytków, odpuszczam Kazan i jadę prosto do Nowosybirska. Wielkie miasta chyba nie są dla mnie. Tym samym obaliłem również mit o kupowaniu biletów na Kolej kilka tygodni wcześniej. Kupiłem go 24 godziny przed odjazdem i w dodatku miałem najlepsze miejsce - na dole, bokiem do kierunku jazdy.

Obiekt moich marzen od kilku lat!
 
Wieczorem posiedzieliśmy z dziewczynami i pocieszaliśmy ich kotke. Mam jakies szczęście do rosyjskich kotow. Tym razem trafiłem na przełomowa chwilę, a mianowicie kastrację owej kotki. Ewidentnie nie byla wniebowzięta z tego powodu, wiec uwaga wszystkich lokatorów skupiała się wokol niej.

Moskiewska 'koszka'
 
Kolejny dzien w Moskwie spędziłem na tak zwanych 'must see', ale o tym później. Najpierw Spork. Decathlon po drugiej stronie miasta i znowu ten sam schemat. Metro, spacer i rozczarowanie. Ostatecznie kupiłem chociaż plastikową łyżkę, bedzie musiała wystarczyć. 

Marna alternatywa dla Sporka

Kolejnym punktem byl Kreml. Co ciekawe, przez bramki ochrony, wykrywacze metalu i wszystkie zabezpieczenia udało mi ssię przenieść scyzoryk, wielką puszkę gazu pieprzowego i pałkę teleskopowa. Nie wiem, jak oni chca prowadzić ta wojnę, ale musza chyba jeszcze troche dopracować plan zabezpieczeń. Kreml jak Kreml, ale nastawialem sie na zbrojownię, podobno najpięknejsza na świecie. Wszedłem i zobaczylem audioguidy. Jako prawdziwy Polak musialem zapytać: 'Eto besplatno?'. Da, da. No to pięknie, jeszcze czegos się dowiem. Figa. Całą zbrojownie przeszedlem w 20 min i juz dawno bardziej sie nie wynudziłem. Serio. Jeśli kiedys będziecie w Moskwie to wydajcie te 20zl na BigMaca (bilet normalny kosztuje, uwaga!, 70 zl i ludzie i tak placa). Łącznie pomieszczeń było okolo 15. Gdy wychodziłem po 20 minutach, przewodnik w słuchawce, z entuzjazmem godnym pozazdroszczenia, prosił, aby powoli przemieścić sie do pomieszczenia numer 2. Boję się myslec, ile przewidzieli na cale zwiedzanie... Po wyjściu z Kremla spotkalo mnie rozczarowanie. Mauzoleum Lenina bylo zamknięte. Szkoda, bo miałem nadzieję rzucić okiem na mumię dziadzia Wlodzimierza. No trudno. 
Komorkowe fotki z Moskwy



Selfie, level expert


Popoludniu umówiłem się z moimi hostkami na spacer po tak zwanych 'Wróblowych Wzgórzach'. Miałem jednak jeszcze około 2 godzin, więc zastosowałem taktykę zwiedzania 'na lenia'. Wsiadłem do tramwaju na pętli i przejechałem całą trasę. Polecam zdecydowanie bardziej niż zbrojownię. Tramwaj nr 39, w razie gdyby ktoś potrzebował.

Po kolejnym dniu w Moskwie ciesze się ze kupiłem wcześniejszy bilet na pociąg. Nie jest to spowodowane tylko tym, że nie kupiłem Sporka i obrazilem sie na to miasto (choc nie ukrywam, że troche tak jest). Cieszę się, ze tu przyjechałem i zobaczyłem tą 'europejską' Rosję, ale nie jest to chyba to, czego szukam w mojej podróży. 

Jadę szukać dalej.


sobota, 20 września 2014

Ja ljublju

 Zanim przeczytacie posluchajcie pewnego miejskiego stolarza.



Zakochalem sie. Jeszcze nie wiem czy to tylko zauroczenie na pare dni czy moze milosc po grob. Obiektem mej milosci jest to, co niektorzy nazywaja pewnym stanem umyslu, a mianowicie Rosja. Rosja jest jak Termomix mojej mamy. Co mozna w niej zrobic? Wszystko! Jestem tu tylko kilka dni ale widzialem juz tyle dziwnych rzeczy ile w Polsce przez miesiac.

W Estonii o stopa bylo poczatkowo ciezko, musialem dralowac autostrada kilka kilometrow i dopiero w okolicach remontu, gdzie auta zwalnialy, cos zlapalem. Na kolejnej stacji byla mega ladna okolica wiec stalo sie przyjemnie. W pewnym momencie zobaczylem kopare w niej chlop sie usmiecha i macha do mnie. Mysle: "dobra, zrobie z siebie wariata ale moze sie zatrzyma". Macham, skacze, pokazuje tabliczke i... o malo nie zostalem potracony przez cofajace auto na poboczu. Okazalo sie ze ktos zatrzymal sie dalej, byl na tyle uprzejmy ze nie trabil tylko zaczal do mnie cofac i stad reakcja chlopa z koparki. Oczywiscie mial ze mnie niezly ubaw. Dojechalem az do Narvi ale granice musialem pokonac pieszo. Kolejne kilometry z moim plecorem bo czekalo mnie jeszcze dojscie na wylotowke z miasta. Kontrola graniczna bez zadnych problemow, udalo mi sie nawet przemycic kilka zakazanych konserw z Polski. Stanalem na wylotowce ale aut jak na lekarstwo, w dodatku jakis rusek lapal za mna wiec balem sie ze ukradnie mi transport. Po godzinie zjawil sie wybawca, zgodzil sie zabrac i mnie i ruska ale poprosil o wrzucenie plecaka do bagaznika. Zapalila mi sie lampka z tylu glowy "pamietaj ze to juz Rassija, zwieksz czujnosc". Ostatecznie sie zgodzilem bo wyszedl z auta wiec szansa na odjechanie z moim plecakiem w sina dal zmalala. Podjechalem tylko 20 km ale za to na duzo lepsze miejsce. Po 5 min ktos sie zatrzymal. Podbieglem.
- Gdzie jedziesz?
- Dawajcie, pojechalim!
- Ale gdzie?
- Pojechalim!
No coz, jak pojechalim to pojechalim nie bede sie przeciez klocil. Okazalo sie ze pojechalim prosto do Petersbuga. Wsiadlem, rozgladnalem sie i klamka jakas znajoma, kokpit tez... toz to moja Mazda 323! Co prawda nie F jak moja w Krakowie ale srodek i silnik ten sam. Podwojne szczescie. Wiozl mnie chyba typowy Rusek. Koszulka na ramiaczkach, troche zlota w przypadkowych miejscach i szalona jazda autem. Odcinek 180 km pokonal w 1.5h. Wyprzedzanie na trzeciego, jesli sie nie da to na czwartego poboczem i wyscigi na kazdych swiatlach.

Moj pierwszy prawdziwie ruski kierowca

 Co do swiatel to mam swoja teorie na temat ich dzialania w Rosji. Specjalnie ustawiane sa nie tylko przed ale rowniez za skrzyzowaniem bo wiadomo ze i tak nikt nie zatrzyma sie przed pierwszymi. Pozycja startowa jest wiec polowa przejscia dla pieszych. Zanim auta z bocznej drogi przejada Rosjanin jest juz w polowie skrzyzowania podpychajac sie do przodu malymi kroczkami. Na zoltym swietle jest juz prawie za skrzyzowaniem tak, ze ledwo widzi sygnalizacje ktora teoretycznie jest za skrzyzowaniem. Natomiast na zielonym juz dawno go nie ma. Eto Rassija.

W petersburgu zlapalem marszrutke do stacji metra gdzie bylem umowiony z kolezanka, ktora miala mnie przenocowac. Kierowca obiecal poinformowac jak bede na miejscu ale jako, ze cala droge gadal przez telefon troche mu sie zapomnialo. Dobrze ze zobaczylem jakis napis z nazwa mojej stacji. Masza i Nastia to tak zwane znajome mojej znajomej i byly na tyle mile ze zgodzily sie mnie przyjac. Niesamowicie sympatyczne, wiec pomimo barier jezykowych przegadalismy pol nocy sprytnie laczac trzy jezyki w jeden. Gdy kompletnie nie bylo jak sie dogadac stosowalismy taktyke kazdy po swojemu ale jak najglosniej. Dzialalo.

O Petersburgu wszyscy mowili ze najpiekniejsze miasto Rosji i musze tam jechac. Ja szczerze mowiac chcialem zobaczyc dwie rzeczy. Pierwsza to taka smiszna kolorowa cerkiew, ktora pokazala mi sie jako pierwsza pod haslem Petersburg w Google Grafice. A druga to Kunstkamera czyli muzeum z potwornymi eksponatami w formalinie. Nie uwierzycie ale okazalo sie ze pracuje tam jedna z moich wspollokatorek i zalatwi mi wejscie za darmo. Ha!
Kierowca. Niby nic specjalnego ale rzuccie okiem nad jego glowe.

Z rana Nastia pomogla mi kupic ruska karte sim. 3gb internetu w 4G. Chociaz raz jestem do przodu z jakas technologia. Nastia tak bardzo chciala mi pokazac miasto ze az spoznila sie do pracy. W koncu pobiegla do siebie a ja sam polazilem po poleconych zabytkach. Oczywiscie najlepsza okazala sie owa kolorowa cerkiew. Google nie klamie!

Kotlet i slaby zabytek

Kotlet i zabytek z Google Grafiki

Po poludnu umowilem sie z Nastia na zwiedzanie Kunstkamery. Nie dosc ze wpuscila mnie za darmo to jeszcze zaprowadzila na wieze obserwatorium, gdzie turysci nie maja wstepu. Lucky Kotlet! Nastepnie znowu sie pozegnalismy, a ja szybko sprawdzilem mape muzeum i pognalem przez wszelkie dzialy etnograficzne prosto do sekcji potworow. Pierwsze rozczarowanie bo nie mozna robic zdjec. Wszystkim potluczonym garnkom i widelcom mozna, a w najciekawszej czesci muzeum nie. Rozgladnalem sie za kamerami i oczywiscie napstrykalem wiecej fotek niz przez cala dotychczasowa podroz. Nie zawiodlem sie. Zwierzeta z dwoma glowami, dzieci-cyklopy, podwojne weze a wszystko to w formalinie. Jedno z lepszych muzeow w jakich bylem.

Zakazane zdjecia z Kunstkamery.

Wieczorem polazilem jeszcze z Nastia troche po miescie. Naprawde sie polubilismy. Pomimo ze niewiele mowila po angielsku spokojnie dogadywalismy sie, w dodatku znaczaco skoczyl moj poziom ruskiego. Na pewno znacie choc jedna osobe, ktora ma zwyczaj uderzania piescia w Twoje ramie gdy cos sobie przypomni. Nastia jest jedna z nich. Problem w tym ze przed samym wyjazdem mialem ostatnie dawki szczepionek i moje ramiona byly ekstremalnie obolale. Az cisnelo sie na usta "Tylko nie w szczepionke!". Niestety nie wiedzialem jak jest szczepionka po rusku.
W nocy wrocilismy do Maszy, przespalem sie kilka godzin i juz o 7 pobudka. Czekal mnie dlugi autostop do Moskwy wiec tylko zostawilem polskie podarunki (specjalnie na te okazje nabralem ich troche z Krakowa) i wyszedlem gdy dziewczyny jeszcze spaly. Wylotowka na Moskwe byla oczywiscie z drugiej strony miasta wiec najpierw godzina w metrze i jeszcze kolejna autobusem. Jestem na dobrym miejscu, kierunek Moskwa!

Higgs - ruska kota znaleziona przez Maszę w pomieszczeniu z ruskim zderzaczem hadronow. Nikt nie wie jak sie tam znalazl ale zwazywszy na jego zachowanie jest wg mnie nieudanym eksperymentem