wtorek, 16 września 2014

No to wio!

Tym okrzykiem rozpoczalem podroz. Oczywiscie nie za glosnym zeby na wstepie nie uznano mnie za wariata. Od razu pragne przeprosic wszystkich ze teraz czesciej nie bede uzywal polskich znakow ale na tablecie tak jest po prostu latwiej. Moze to kogos razic w oczy ale nie chce tracic czasu na wpisywanie ogonkow, gdy wiem ze tak duzo niesamowitych rzeczy mozna zrobic w tych zaoszczedzonych minutach!
Kotlet na wynos - wydawka, Szef!

Juz po pierwszym dniu zyskalem +2 do szczescia i +3 do radosci. Leze w tej chwili w namiocie przy jakiejs stacji benzynowej pod Augustowem. Rozbilem go za budka stroza nocnego, ktory nawet nie wie ze bedzie mnie pilnowal cala noc. Dojechalem tu lacznie na 5 stopow, z ktorych kazdy byl przygoda. Zaliczylem miedzy innymi dwojke lysych braci (jesli to czytacie to wiedzcie ze nie mam nic zlego na mysli :)), biznesmena non stop rozmawiajacego przez komorke i dziadeczka tirowca, ktory mieszka w Augustowie. Co najlepsze nie dosc ze zlapalem go fartem (poprzednik wywolal go na cb i nastapilo szybkie przerzucenie towaru w mojej skromnej postaci) to jeszcze jutro jedzie do Tallina (750km stad!) i moze mnie zabrac. Co prawda Estonii nie mialem w planach ale co tam. W koncu to juz tylko 350km od mojego pierwszego przystanku czyli Sankt Petersburgu.

Łamiemy stereotypy, czyli moi najbardziej pomocni 'Podwózkowicze'


Na koniec dnia jeszcze syty obiad (bron Boze nie dlatego ze bylem glodny, po prostu musialem wydac zlotowki), szybka kontrola czy zaplanowane dalej noclegi nie zrezygnowaly z przyjecia mnie, sprawdzenie u wujka google czy nie bedzie problemow na granicy Estonia-Rosja i mozna uderzyc w tak zwane kimono.

Jest piknie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz