sobota, 20 września 2014

Ja ljublju

 Zanim przeczytacie posluchajcie pewnego miejskiego stolarza.



Zakochalem sie. Jeszcze nie wiem czy to tylko zauroczenie na pare dni czy moze milosc po grob. Obiektem mej milosci jest to, co niektorzy nazywaja pewnym stanem umyslu, a mianowicie Rosja. Rosja jest jak Termomix mojej mamy. Co mozna w niej zrobic? Wszystko! Jestem tu tylko kilka dni ale widzialem juz tyle dziwnych rzeczy ile w Polsce przez miesiac.

W Estonii o stopa bylo poczatkowo ciezko, musialem dralowac autostrada kilka kilometrow i dopiero w okolicach remontu, gdzie auta zwalnialy, cos zlapalem. Na kolejnej stacji byla mega ladna okolica wiec stalo sie przyjemnie. W pewnym momencie zobaczylem kopare w niej chlop sie usmiecha i macha do mnie. Mysle: "dobra, zrobie z siebie wariata ale moze sie zatrzyma". Macham, skacze, pokazuje tabliczke i... o malo nie zostalem potracony przez cofajace auto na poboczu. Okazalo sie ze ktos zatrzymal sie dalej, byl na tyle uprzejmy ze nie trabil tylko zaczal do mnie cofac i stad reakcja chlopa z koparki. Oczywiscie mial ze mnie niezly ubaw. Dojechalem az do Narvi ale granice musialem pokonac pieszo. Kolejne kilometry z moim plecorem bo czekalo mnie jeszcze dojscie na wylotowke z miasta. Kontrola graniczna bez zadnych problemow, udalo mi sie nawet przemycic kilka zakazanych konserw z Polski. Stanalem na wylotowce ale aut jak na lekarstwo, w dodatku jakis rusek lapal za mna wiec balem sie ze ukradnie mi transport. Po godzinie zjawil sie wybawca, zgodzil sie zabrac i mnie i ruska ale poprosil o wrzucenie plecaka do bagaznika. Zapalila mi sie lampka z tylu glowy "pamietaj ze to juz Rassija, zwieksz czujnosc". Ostatecznie sie zgodzilem bo wyszedl z auta wiec szansa na odjechanie z moim plecakiem w sina dal zmalala. Podjechalem tylko 20 km ale za to na duzo lepsze miejsce. Po 5 min ktos sie zatrzymal. Podbieglem.
- Gdzie jedziesz?
- Dawajcie, pojechalim!
- Ale gdzie?
- Pojechalim!
No coz, jak pojechalim to pojechalim nie bede sie przeciez klocil. Okazalo sie ze pojechalim prosto do Petersbuga. Wsiadlem, rozgladnalem sie i klamka jakas znajoma, kokpit tez... toz to moja Mazda 323! Co prawda nie F jak moja w Krakowie ale srodek i silnik ten sam. Podwojne szczescie. Wiozl mnie chyba typowy Rusek. Koszulka na ramiaczkach, troche zlota w przypadkowych miejscach i szalona jazda autem. Odcinek 180 km pokonal w 1.5h. Wyprzedzanie na trzeciego, jesli sie nie da to na czwartego poboczem i wyscigi na kazdych swiatlach.

Moj pierwszy prawdziwie ruski kierowca

 Co do swiatel to mam swoja teorie na temat ich dzialania w Rosji. Specjalnie ustawiane sa nie tylko przed ale rowniez za skrzyzowaniem bo wiadomo ze i tak nikt nie zatrzyma sie przed pierwszymi. Pozycja startowa jest wiec polowa przejscia dla pieszych. Zanim auta z bocznej drogi przejada Rosjanin jest juz w polowie skrzyzowania podpychajac sie do przodu malymi kroczkami. Na zoltym swietle jest juz prawie za skrzyzowaniem tak, ze ledwo widzi sygnalizacje ktora teoretycznie jest za skrzyzowaniem. Natomiast na zielonym juz dawno go nie ma. Eto Rassija.

W petersburgu zlapalem marszrutke do stacji metra gdzie bylem umowiony z kolezanka, ktora miala mnie przenocowac. Kierowca obiecal poinformowac jak bede na miejscu ale jako, ze cala droge gadal przez telefon troche mu sie zapomnialo. Dobrze ze zobaczylem jakis napis z nazwa mojej stacji. Masza i Nastia to tak zwane znajome mojej znajomej i byly na tyle mile ze zgodzily sie mnie przyjac. Niesamowicie sympatyczne, wiec pomimo barier jezykowych przegadalismy pol nocy sprytnie laczac trzy jezyki w jeden. Gdy kompletnie nie bylo jak sie dogadac stosowalismy taktyke kazdy po swojemu ale jak najglosniej. Dzialalo.

O Petersburgu wszyscy mowili ze najpiekniejsze miasto Rosji i musze tam jechac. Ja szczerze mowiac chcialem zobaczyc dwie rzeczy. Pierwsza to taka smiszna kolorowa cerkiew, ktora pokazala mi sie jako pierwsza pod haslem Petersburg w Google Grafice. A druga to Kunstkamera czyli muzeum z potwornymi eksponatami w formalinie. Nie uwierzycie ale okazalo sie ze pracuje tam jedna z moich wspollokatorek i zalatwi mi wejscie za darmo. Ha!
Kierowca. Niby nic specjalnego ale rzuccie okiem nad jego glowe.

Z rana Nastia pomogla mi kupic ruska karte sim. 3gb internetu w 4G. Chociaz raz jestem do przodu z jakas technologia. Nastia tak bardzo chciala mi pokazac miasto ze az spoznila sie do pracy. W koncu pobiegla do siebie a ja sam polazilem po poleconych zabytkach. Oczywiscie najlepsza okazala sie owa kolorowa cerkiew. Google nie klamie!

Kotlet i slaby zabytek

Kotlet i zabytek z Google Grafiki

Po poludnu umowilem sie z Nastia na zwiedzanie Kunstkamery. Nie dosc ze wpuscila mnie za darmo to jeszcze zaprowadzila na wieze obserwatorium, gdzie turysci nie maja wstepu. Lucky Kotlet! Nastepnie znowu sie pozegnalismy, a ja szybko sprawdzilem mape muzeum i pognalem przez wszelkie dzialy etnograficzne prosto do sekcji potworow. Pierwsze rozczarowanie bo nie mozna robic zdjec. Wszystkim potluczonym garnkom i widelcom mozna, a w najciekawszej czesci muzeum nie. Rozgladnalem sie za kamerami i oczywiscie napstrykalem wiecej fotek niz przez cala dotychczasowa podroz. Nie zawiodlem sie. Zwierzeta z dwoma glowami, dzieci-cyklopy, podwojne weze a wszystko to w formalinie. Jedno z lepszych muzeow w jakich bylem.

Zakazane zdjecia z Kunstkamery.

Wieczorem polazilem jeszcze z Nastia troche po miescie. Naprawde sie polubilismy. Pomimo ze niewiele mowila po angielsku spokojnie dogadywalismy sie, w dodatku znaczaco skoczyl moj poziom ruskiego. Na pewno znacie choc jedna osobe, ktora ma zwyczaj uderzania piescia w Twoje ramie gdy cos sobie przypomni. Nastia jest jedna z nich. Problem w tym ze przed samym wyjazdem mialem ostatnie dawki szczepionek i moje ramiona byly ekstremalnie obolale. Az cisnelo sie na usta "Tylko nie w szczepionke!". Niestety nie wiedzialem jak jest szczepionka po rusku.
W nocy wrocilismy do Maszy, przespalem sie kilka godzin i juz o 7 pobudka. Czekal mnie dlugi autostop do Moskwy wiec tylko zostawilem polskie podarunki (specjalnie na te okazje nabralem ich troche z Krakowa) i wyszedlem gdy dziewczyny jeszcze spaly. Wylotowka na Moskwe byla oczywiscie z drugiej strony miasta wiec najpierw godzina w metrze i jeszcze kolejna autobusem. Jestem na dobrym miejscu, kierunek Moskwa!

Higgs - ruska kota znaleziona przez Maszę w pomieszczeniu z ruskim zderzaczem hadronow. Nikt nie wie jak sie tam znalazl ale zwazywszy na jego zachowanie jest wg mnie nieudanym eksperymentem

4 komentarze:

  1. To ta kotka odkryła ten cały bozon? Swoja drogą całkiem sympatyczna. W przeciwieństwie do ludzi-kart do gry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako że jedziesz przez pół (a może 3/4? a może więcej?) świata, to zrobiłbyś galerię z dziewczynami z poszczególnych krajów/regionów. Takie tam sweet focie z rąsi!

    OdpowiedzUsuń
  3. 3 giba to już kozak, ciekawe jak z zasięgiem. Tylko nie przesadź z redtjubem bo sie szybko skończy ;p Ten kot to pewnie słynny kot Schrodingera :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na nowe relacje - nareszcie będę miał co czytać w pracy. Pozdrawiam (pstrykaj fotki) ;)

    OdpowiedzUsuń