poniedziałek, 22 września 2014

Moskwa, czyli poszukiwanie Sporka

Jak juz kiedyś pisałem, w drodze do Rosji złamałem mojego Sporka (jeśli ktoś nie kojarzy to taki łyżko-nożo-widelec bardzo przydatny w podróży). Wiedziałem, ze Moskwa jest ostatnią szansą na kupienie go, zanim ruszę w stronę Syberii. Prawie cały mój pobyt kręcił się wokół tego celu.

Autostop 700km z Petersburga do Moskwy był mega łatwy. Od razu optymistycznie napisałem na tabliczce nazwę stolicy i juz po 30 minutach jechałem w jej stronę. 7 godzin z miłym ale cichym gościem, co akurat mi odpowiadało bo mialem ochotę poczytać książkę i trochę podrzemać. Zatrzymaliśmy się nawet w niejakim 'Czikenhausie' na obiad. Wysadził mnie 80km przed Moskwa. Po 3 min zatrzymało się auto. Niedowierzalem że to po mnie, ponieważ kiedy mnie mijało widziałem, że z przodu były dwie babeczki, a z tyłu dwa foteliki i full rzeczy. No ale podbiegam i pytam: 'w Moskwu?'. Da, da. Jechały córka i matka. Szybko zostało postanowione, że mama idzie na jeden fotelik, mój plecak na drugi, ich rzeczy na środek, a ja na królewskie miejsce z przodu. Do dzisiaj nie wiem jak owa mama zmieściła się w dziecięcy fotelik.

Do Moskwy dotarliśmy dopiero o 22 z powodu gigantycznych korków. Ruszyłem ochoczo w stronę metra, szykując się na przygodę. O wielkości i złożoności metra moskiewskiego słyszałem legendy. 10 min przy mapie i już wiem - 2 przesiadki, więc nie najgorzej. Algorytm postępowania w metrze jest zazwyczaj prosty. Sprawdzasz swoją stację, szukasz odpowiedniej linii, patrzysz na stację docelową pociągu, wsiadasz i odliczasz stacje. Tyle teorii. A co, jeśli linia jest swoistą obwodnicą metra i krąży w kółko dookoła całego miasta? Nie ma stacji docelowej, więc skąd wiedzieć w która stronę wsiąść? Można powiedzieć, że wszystko jedno, bo i tak dojedziesz na swoją stację. Z tą różnicą, że zajmie Ci to albo 5 albo 55 minut... No cóż zrobić, zapytałem o prawidłowy pociąg przypadkowego Ruska. 'Dawajcie, pojechalim!' i wciąga mnie za soba do metra. Już to gdzieś słyszałem... Po chwili okazuje się, że Rusek jest pijany i nie ma pojęcia, gdzie jedzie. Mialem 50% szans, niestety się nie udało i mój kompan wepchnął mnie  do pociągu w złą stronę. Wysiadka, przesiadka i już byłem na dobrej drodze. Dopiero później dowiedziałem się, że jest pewne ułatwienie w metrze. Otóż do centrum maszynistami są zawsze mężczyźni, a od centrum - kobiety. Ot, banał a jak pomaga.

'People's jam' w metrze (określenie zapożyczone od Idy)

W Moskwie moimi hostkami były 3 dziewczyny. Powiedzieć, ze miały oryginalne mieszkanie to zdecydowanie za mało. Wszędzie walały się jakieś drobiazgi, bibeloty, egzotyczne przyprawy i niezidentyfikowane obiekty. Pamiętacie filmy z chatkami wiedźm? Dokładnie tak się tam czułem. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Smaczku temu wszystkiemu dodawał fakt, ze były one typowymi 'punkówami' i zarabiały na ulicy. Ha! Mam Was! Wiem, co sobie pomyśleliście. Otóż moje znajome oraz wszyscy ich przyjaciele, ktorzy przewineli się przez mieszkanie grają, żonglują, śpiewaja i tańcza na ulicy. W ten sposób zarabiają na życie.

Wnetrze mieszkania moich 'hostek'


Moje nowe znajome nie miały czasu na drugi dzień, więc zadzwoniłem do Idy - siostry Nastii mieszkającej pod Moswa. Miałem nadzieję, że będzie tak sympatyczna, jak jej siostra. Najpierw jednak ruszyłem o kkościoła na włoską msze (na bezrybiu...)  i na poszukiwanie Sporka. Znalazłem decathlon poza miastem, dojechałem metrem, doszedłem kawał drogi i oczywiście okazało się, że nie mają takich zaawansowanych urządzeń. Nie miałem juz czasu na wizytę w kolejnym decathlonie, więc odłożylem to na następny dzień. 

Ruski Decathlon i Oszon

Następnie spotkałem się z Ida. Nie pomyliłem się co do niej. Najpierw pomogła mi się zameldować w Rosji (to dosyć długa historia, więc chyba napiszę o tym osobny post w wolnej chwili), a później oprowadziła mnie po całym miescie. Pomogła mi tez wieczorem kupić bilet na moje transsyberyjskie marzenie. Po zwiedzeniu Petersburga i Moskwy uznałem, ze mam dosyć zabytków, odpuszczam Kazan i jadę prosto do Nowosybirska. Wielkie miasta chyba nie są dla mnie. Tym samym obaliłem również mit o kupowaniu biletów na Kolej kilka tygodni wcześniej. Kupiłem go 24 godziny przed odjazdem i w dodatku miałem najlepsze miejsce - na dole, bokiem do kierunku jazdy.

Obiekt moich marzen od kilku lat!
 
Wieczorem posiedzieliśmy z dziewczynami i pocieszaliśmy ich kotke. Mam jakies szczęście do rosyjskich kotow. Tym razem trafiłem na przełomowa chwilę, a mianowicie kastrację owej kotki. Ewidentnie nie byla wniebowzięta z tego powodu, wiec uwaga wszystkich lokatorów skupiała się wokol niej.

Moskiewska 'koszka'
 
Kolejny dzien w Moskwie spędziłem na tak zwanych 'must see', ale o tym później. Najpierw Spork. Decathlon po drugiej stronie miasta i znowu ten sam schemat. Metro, spacer i rozczarowanie. Ostatecznie kupiłem chociaż plastikową łyżkę, bedzie musiała wystarczyć. 

Marna alternatywa dla Sporka

Kolejnym punktem byl Kreml. Co ciekawe, przez bramki ochrony, wykrywacze metalu i wszystkie zabezpieczenia udało mi ssię przenieść scyzoryk, wielką puszkę gazu pieprzowego i pałkę teleskopowa. Nie wiem, jak oni chca prowadzić ta wojnę, ale musza chyba jeszcze troche dopracować plan zabezpieczeń. Kreml jak Kreml, ale nastawialem sie na zbrojownię, podobno najpięknejsza na świecie. Wszedłem i zobaczylem audioguidy. Jako prawdziwy Polak musialem zapytać: 'Eto besplatno?'. Da, da. No to pięknie, jeszcze czegos się dowiem. Figa. Całą zbrojownie przeszedlem w 20 min i juz dawno bardziej sie nie wynudziłem. Serio. Jeśli kiedys będziecie w Moskwie to wydajcie te 20zl na BigMaca (bilet normalny kosztuje, uwaga!, 70 zl i ludzie i tak placa). Łącznie pomieszczeń było okolo 15. Gdy wychodziłem po 20 minutach, przewodnik w słuchawce, z entuzjazmem godnym pozazdroszczenia, prosił, aby powoli przemieścić sie do pomieszczenia numer 2. Boję się myslec, ile przewidzieli na cale zwiedzanie... Po wyjściu z Kremla spotkalo mnie rozczarowanie. Mauzoleum Lenina bylo zamknięte. Szkoda, bo miałem nadzieję rzucić okiem na mumię dziadzia Wlodzimierza. No trudno. 
Komorkowe fotki z Moskwy



Selfie, level expert


Popoludniu umówiłem się z moimi hostkami na spacer po tak zwanych 'Wróblowych Wzgórzach'. Miałem jednak jeszcze około 2 godzin, więc zastosowałem taktykę zwiedzania 'na lenia'. Wsiadłem do tramwaju na pętli i przejechałem całą trasę. Polecam zdecydowanie bardziej niż zbrojownię. Tramwaj nr 39, w razie gdyby ktoś potrzebował.

Po kolejnym dniu w Moskwie ciesze się ze kupiłem wcześniejszy bilet na pociąg. Nie jest to spowodowane tylko tym, że nie kupiłem Sporka i obrazilem sie na to miasto (choc nie ukrywam, że troche tak jest). Cieszę się, ze tu przyjechałem i zobaczyłem tą 'europejską' Rosję, ale nie jest to chyba to, czego szukam w mojej podróży. 

Jadę szukać dalej.


5 komentarzy:

  1. "Jest pewna przyjemność w bezdrożnych lasach;
    Jest upojenie na samotnym wybrzeżu."

    Dawaj w dzikie ostępy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dittmar ma racje - jasno wynika, że wolisz przysłowiowe krzaki i pagórki :) Ej, a może zwiedzisz takie miejsce: https://www.youtube.com/watch?v=3VrogNec03Y - to by było epickie :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Odczuwam zazdrość. Zwłaszcza w kontekście faktu, że pracuję dzisiaj 13 godzinę, a Ewa z koleżanką na Krecie. Twój blog utwierdził mnie w przekonaniu, że lubię rosyjskie koty. Nie tylko te literackie. Pozdro :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Orak, dokładnie w poszukiwaniu takich imprez jadę w tajgę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super Kotlet, powodzenia w wyprawie :). A jak wrócisz, poczytaj sobie, jak Dukaj opisał kolej transsyberyjską w 'Lodzie'.

    OdpowiedzUsuń