czwartek, 25 września 2014

Kotlet, który jeździł Koleją

Będzie nudno mówili. Będzie pełno turystów mówili.  Nie pogadasz z żadnym Ruskiem mówili. Nie poznasz prawdziwej Rosji mówili. A Kotlet mowi: Nie mieli racji!

Na początek podziękowanie. Dziękuję Ci, PKP! Gdyby nie Ty, nie byłbym tak dobrze przygotowany na ciężkie boje w Kolei. Podczas, gdy wszyscy, nawet Rosjanie, mieli już dość podróży,  ja tylko wspominałem wyjazdy na Mazury i 15 godzinne przejazdy pociągiem w pozycji stojąco-konającej. Cieszyłem się z ogromnego komfortu, jakim jest możliwość wyciągnięcia nóg. Rosjanie nie wiedzą co to hardkor w kolei.

Na dworcu w Moskwie miałem silna ekipę pożegnalna w postaci trzech punkowych dziewczyn. Po wszelkich uściskach i zaproszeniach do Polski (niby dwa dni, ale strasznie się zżylismy) przekroczyłem próg mojego marzenia. Wszystko było tak, jak sobie wyobrażałem. Małe, ciasne łóżka, ludzie upchani jak śledzie, Prowadnica (konduktorka) wskazująca miejsce. Siadłem na łóżku i na przeciwko zobaczylem twarz starszej Rosjanki.
- Dzień dobry. Gdzie  jedziesz?
- Dobry. Do Jekaterynburga. 
- Aaa. Ja do Nowosybirska. A potem dalej! Na Syberię!
- Mhm.

No to pogadali. Trudno, nic nie mogło mi zepsuć humoru. Rosjanka była chyba weteranką, wyglądała na obeznaną w temacie kolei. Siedziałem więc i powtarzałem jej czynności niczym małpka. Rozłożenie łóżka, wyjęcie materaca, pościelenie, schowanie rzeczy, nakrycie kocem. Bez Rosjanki na pewno zaliczyłbym jakaś wpadkę. Wszyscy szybko posnęli. Nie wiem jak to możliwe, przecież bylo tyle rzeczy do nacieszenia sie nimi! O jaki piękny haczyk. O jaka przyjemna pościel.  O jakie ładne okno. Moim zachwytom nie było końca i zasnąłem dopiero około 2 w nocy.




Spało mi się super. Jedyny minus to krótkie łóżka. Z moim 1,76m wzrostu stopy i tak wystawaly na korytarz. Zresztą teraz wiem, że to typowy widok w wagonach typu platzkarta (najtańszy sypialny, taki jak mój). Patrzysz na korytarz i widzisz stopy w dwóch piętrach. Idziesz w nocy do kibelka, lekko się potkniesz i już lądujesz twarzą na czyjejś stopie. Będąc z drugiej strony też nie ma rewelacji. Co chwilę ktoś zahacza o Twoje nogi, a gdy akurat jedzie z walizka to masz wrażenie ze zaraz Twoje stopy zostaną zwyczajnie odcięte. Jednak jak juz mówiłem, nic nie mogło obrzydzić mi tej podróży.  

Rano wagon bardzo powoli budził się ze snu. Wstałem i zrobiłem drugie podejście do pogadania z moja współowarzyszką, tym razem przekupując ja polskim cukierkiem. Zadziałało. Okazała się bardzo miła, widocznie wczoraj nie była w humorze. Żena, bo tak się nazywała, miała około 30 lat ale wyglądała na dużo starszą. Niezbyt urodziwa, trochę otyła ale za to bardzo wygadana. Poopowiadaliśmy  o rodzinach, pracach, studiach i tym podobnych. Następnie mieliśmy krótki postój. Zakupiłem sobie obiad w postaci dwóch mielonych z ziemniakami od peronowych babuszek (na każdej stacji jest ich pełno i ubijają interes zycia).

Peronowe babuszki

Obiad. Wyglądało że kiedyś był ciepły

Po powrocie, gdy pociąg ruszył zauważyłem, że Żena zniknęła. No nic, pewnie poszła do łazienki. Coś poczytałem i trochę mi się zdrzemnęło. Po około godzinie obudziłem się i spostrzegłem, że Żeny nadal nie ma. Cholera,  chyba jej nie wzięliśmy z poprzedniej stacji! Z tego co czytałem to rzadko bo rzadko, ale czasem się to zdarza. Trochę ja polubiłem wiec chyba trzeba by gdzieś to zgłosić... Uznałem, że najpierw sprawdzę jeszcze ostatnie miejsce - wagon restauracyjny. Po szybkiej konsultacji z Prowadnicą dowiedziałem się że muszę, przejść prawie cały pociąg. No cóż,  poświęce się bo i tak miałem zwiedzić Warsa. 10 minutowa podróż przez cały pociąg była niezwykle ciekawa. Przekrój ludzi począwszy od babuszek robiących na drutach skończywszy na calkowicie pijanych Ruskich. Przy restauracyjnym spotkałem wracającą Żenę. Uff.

Samowar. Bez niego nikt nie przeżyłby tej podróży. 


Mimo to uznałem że zostanę na chwilę. Zamówiłem to, co najtańsze czyli kawę z cytryną (nie, nie pomyliłem sie). Usiadłem i rozpocząłem obserwację. Łącznie ze mną było nas 6 osób. Para turystów rozmawiajaca po hiszpańsku,  jeden pijący na umór Rusek i dwóch mafiosów. Po chwili przysiadl sie do mnie jeden z nich. Jednak nie mafia - zwykły, porzadny Rusek. Pogadaliśmy chwilę, a nastepnie zagadalem też do pary, żeby trochę odświeżyć hiszpański. On z Hiszpanii, ona ze Szwajcarii.  Jechali do Pekinu, ale mieli tylko 3 tygodnie. Potem do rozmowy przyłączyła się po kolei cała reszta wagonu. To, co się tam działo pod względem językowym spowodowało ze mózg mi parował! Angielski, ruski, hiszpański, niemiecki i polski (ten ostatni tylko u mnie, gdy brakowało mi rosyjskich słów). Mieszanka wybuchowa, w dodatku ja po niemiecku w miarę rozumiem, ale umiem wydukać tylko parę słów (ucz się niemieckiego, przyda się w piekle). No ale dogadali się!




Gdy wróciłem do wagonu okazało się, że Żena nie była w Warsie na marne. Łyknęła co nieco i  teraz dopiero się rozgadała. W pewnym momencie chciała zobaczyć moją opaskę na rękę, przy okazji rzuciła okiem na dłoń i zaczęło się... Otóż Żena była wróżką! Na podstawie tych kilku zagięć na mojej dłoni i zmarszczek na twarzy nasluchałem się o wszystkich chorobach i miłosnych przygodach, jakie mnie czekają. Przyznam się szczerze, że z pokerową twarzą trochę ją podpuszczalem i zaczęło mnie to nawet bawić. Dałem sobie spokój dopiero, gdy dowiedziałem się, że moja pierwsza dziewczyna w gimnazjum miała ze mną dziecko i dokonała aborcji.

Po tych gusłach Żena zaproponowała spacer do restauracyjnego. A co mi tam, poszedłem. Okazało się, że nie dla wszystkich jest tam tak drogo. Wódka lana pod stołem do własnych butelek po wodzie mineralnej była w całkiem przystępnej cenie. Moja kompanka wzięła zapas i po powrocie oczywiście zaproponowała wspólne napicie się. Picie wódki w ruskim pociągu z wróżką? Zaliczone!

Życie w pociągu


Wygląda znajomo, nie?

Nazajutrz pożegnałem się z Żena,  która wysiadała w Jekaterynburgu. Rozpocząłem dalsze zapoznawanie się z towarzyszami z wagonu. Przy korytarzu jechała Masza. Do Moskwy przyjechała z chłopakiem, ale poklocila się z nim, trzasnela drzwiami i wsiadła do pociągu. Zamiast Żeny przyszła natomiast Irena, która sama jechala do Ułan Ude, nad Bajkal.  Większość dnia minęła nam na rozmowach i mojej dalszej nauce rosyjskiego.

Zaprzyjaźniłem się również z Prowadnicami. W naszym wagonie były dwie: gruba i chuda. Jako, że nie mam specjalnej pamięci do twarzy,  właśnie w ten sposób je rozpoznawalem. Czytałem, że warto żyć z nimi w zgodzie, więc od początku mówiłem im ładnie dzień dobry, usmiechalem sie i dopytywalem o szczegóły trasy. Opłacało się.  Już po drugiej nocy pytaly mnie jak mi się spało i czy wszystko w porządku. Wiedziały tez gdzie jest moje łóżko, a tym samym zmalała możliwość tajemniczego zniknięcia moich rzeczy lub pozostawienia mnie na jakiejś stacji.

Jedna z naszych Prowadnic
Na pewnej stacji doświadczyłem tez ormianskiej gościnności. Pewien Ormianin koniecznie chciał mi coś kupić,  kiedy usłyszał ze jadę tak daleko. Wręczył mi loda kupionego za grube pieniądze od babuszki. Kilka miesięcy wcześniej, razem z przyjaciółmi doswiadczalismy tego na każdym kroku w Armenii. Gościnność mają chyba zapisana w genach.
Jedna rzecz w Kolei mi się nie podobała. W wagonach okna tylko uchylaja się, a nie otwierają na oścież jak w Polsce. Przez to nie dość, że jest duszno to jeszcze nie można wystawić głowy za okno. Na pewno znacie to uczucie, gdy wychylasz się przez okno i czujesz ten pęd powietrza. Jest to jedna z niewielu przyjemności w polskiej kolei. Zapytałem kiedyś o te okna Maszę. 
- Jak to się nie otwierają? - odpowiedziała zdziwiona.
- No wiesz, tak całkiem, żeby można głowę wystawić.
- Aaa... W niektórych wagonach tak jest, ale to strasznie niebezpieczne.
- Czemu? Przecież słupy są daleko.
- Tak, ale czasami chuligani stoją przy torach i rzucają w takie wychylone głowy. W najlepszym wypadku dostaniesz jabłkiem, w najgorszym - kamieniem.
Eto Rassija.
Znalazłem jednak sposób na wychylanie się. Jedyne takie okno znajdowało się w kibelku. Nie było duże, więc musiałem najpierw przekręcić głowę, a na zewnątrz ją wyprostować. Wykluczało to możliwość jej szybkiego schowania, ale wreszcie dawało tą nieopisana satysfakcję. Stałem więc tam, napawalem się widokami, pstrykalem fotki i wdychalem syberyjskie powietrze nieznacznie skażone zapachami z kibelka. Oczywiście cały czas bacznie wypatrując chuliganów z kamieniami. Okupowałem tym samym ubikację na długie minuty, ale w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze. Było pięknie!

Kotlet i jego ulubione okno.

Widoki z Kolei
Tak minęło moje dwa i pół dnia w Kolei Transsyberyjskiej. Przejechalem w tym czasie dokładnie 3371 km, czyli dojechałem około siedem razy na Mazury. Wiem, że się rozpisałem, ale jestem zwyczajnie wniebowzięty. Było dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. Bardzo chętnie wróciłbym na ten Szlak po pobycie w Nowosybirsku, moze tak będzie, ale autostop ma jedną przewagę: jest za darmo. Na razie nie mam dalszych planów, wszystko wyjdzie w praniu.
Acha, kiedyś napisałem: Podróż samemu, nie samotnie. Teraz potwierdzam.



8 komentarzy:

  1. W takim tempie się przemieszczasz, że jeszcze na rozpoczęcie roku akademickiego zdążysz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fizyka na UP czeka ;) Gondi żałuję, że nie zrobiłem fotki Żeny ale uwierz, nie nazwalbys jej laską :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Я с Твою мамой в воскресене смотрил твой блог. Поздравляю идея и удачи. Tвой крестный.
    Ahoj przygodo!

    OdpowiedzUsuń
  4. Большой спасибо, крестный :) до свидания в Польше!
    Mam nadzieję, że nie zrobiłem za dużo błędów ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kotlet, tak btw.,, Ty specjalnie jesteś praktycznie non stop dostępny na Skype czy to niedopatrzenie? (martwię się o przepustowość Twojego internetu!)

    OdpowiedzUsuń
  6. Kupimy Ci kiedyś takie okno! Będziesz miał własne!

    OdpowiedzUsuń